Fragment powieści „Wampir z MO” Andrzeja Pilipiuka

21 maja 2013

Wampir z MO - fragment

Towarzysz Pierwszy zmęczonym ruchem zdjął ciemne okulary i położył na blacie biurka. Jego gość niespokojnie kręcił tłustym zadem na krześle.

? Sytuacja międzynarodowa jest napięta ? powiedział dygnitarz. ? Zagraniczne stacje telewizyjne bez przerwy trąbią o opresyjności naszego systemu… Ich najemni pismacy non stop zaczerniają szpalty gazet pochwałami solidarnościowej ekstremy. Trzeba coś zrobić, aby cały ten bajzel odwrócić na naszą korzyść. Macie jakieś propozycje? ? Podniósł głowę i rzucił spojrzeniem jak cegłą.

Rzecznik rządu na widok wrzecionowatych, jakby kocich źrenic poczuł nieprzyjemny dreszcz na karku. Odstające uszka zatrzęsły się jak galareta.

? Najlepsza będzie oczywiście najbardziej sprawdzona metoda, to znaczy prowokacja ? bąknął. ? Mam tym razem naprawdę wredny pomysł.

? Kontynuujcie.

? Media na Zachodzie mają kompletnie fałszywy obraz Solidarności… To znaczy… ? zaplątał się. ? Sęk w tym, że mają prawdziwy, ale odbiega on znacznie od tego, jaki powinni mieć! Nasza propaganda jest zbyt mało finezyjna, żeby ktokolwiek dał się na nią nabrać.

? Zajmują się nią najlepsi, wierni i wypróbowani towarzysze.

? O pochodzeniu robotniczo-chłopskim, co, niestety, negatywnie rzutuje na jakość ich pracy. Walą jak młotkiem, a tu potrzeba małego młoteczka i dłutka cienkiego jak szpilka. Finezji. Proponuję dokonać dziś małej, starannie wyreżyserowanej awantury, która pokaże skrajne zezwierzęcenie naszej klasy robotniczej,
ze szczególnym uwzględnieniem jej reakcyjnej części…

? Do rzeczy.

? Urządzimy kontrolowaną zadymę. Robotnicy napadną na zomo. Na ich czele ustawimy naszych prowokatorów. Przejrzałem katalog i wybrałem najbardziej mordziastych żuli idących na naszej smyczy. Burdę sfilmujemy. Pokażemy film na wieczornej konferencji prasowej i cały świat zachodni oniemieje ze zgrozy i obrzydzenia.

? Mordziastych? ? podchwycił Pierwszy.

? Proszę, oto katalog.

Rzecznik wręczył szefowi album. Generał otworzył go na przypadkowej stronie i aż rzuciło go w tył. Gapiły się na niego gęby niczym z sennego koszmaru. Niedogolona szczecina, połamane nosy, pryszcze i plamy nadawały fizjonomiom wygląd nieomal zwierzęcych pysków.

? Gdzie się, u diabła, tacy lęgną?! ? jęknął.

? W melinach na Woli wyszukaliśmy. Oczywiście jeszcze ich trochę podmalujemy. Odegrają nam tę scenkę. Dla odmiany zomowców wybraliśmy najładniejszych. Chłopcy, jakich przyjemnie spotkać na ulicy czy to w dzień, czy w nocy…

Podsunął drugi album. Generał przeglądał go z przyjemnością. Młodzi, wymuskani milicjanci byli faktycznie jak malowani. Szlachetne, sympatyczne, jasne i uśmiechnięte robotniczo-chłopskie twarze.

? Ten film uzmysłowi zgniłemu Zachodowi, że to my stoimy na straży kultury i cywilizacji, zaś reakcjoniści
to coś w rodzaju nieomal małp człekokształtnych!

? Genialne ? pochwalił dygnitarz. ? A ci żule… Są pewni? Może by ich potem… ? Wykonał dłońmi gest skręcania karku. ? Tak na wszelki wypadek.

Rzecznikowi gruba kropla potu spłynęła po karku.

? Nie trzeba. To nasi ludzie.

? Nasi ludzie z takimi mordami!?

? Byli ludzie. Starzy ubecy na emeryturze, alkoholicy wylani z milicji, dawni żołnierze z kbw… Rozumiecie, towarzyszu, życie ich nie rozpieszczało, ciągłe użeranie się z reakcjonistami powoduje nerwice, choroby… Ludzie nie wytrzymują napięcia, zaczynają pić, z czasem, niestety, spalają się na taki żużel. To właśnie dlatego każdy rok przepracowany w organach liczy się do emerytury jak trzy lata…

? Dziwne ? mruknął generał. ? Mnie nie spaliło.

? Wszystko zależy od materiału ludzkiego. Ogień walki jednych spopieli, innych wypiecze jak najtwardszą
cegłę, a z nielicznych wytopi prawdziwą stal ? podlizał się bezwstydnie rzecznik. ? W każdym razie
wszyscy już z nami współpracowali. Warunki udziału w maskaradzie wynegocjowaliśmy takie. Po pierwsze nie narobią takiego smrodu u siebie na dzielnicy, zażądali transportu na Pragę. Po drugie wynagrodzenie. ? Skrzywił się. ? Litr wódki na łba i po dziesięć rolek papieru toaletowego.

? Sporo ? syknął generał. ? Ilu weźmie udział?

? Dwudziestu pięciu.

? Dwieście pięćdziesiąt rolek skrajnie deficytowego towaru? Cholernie dużo!

? W praktyce trzysta, trzeba mieć rezerwę na nieprzewidziane okoliczności. Wiem, że to dużo, ale gra idzie o naprawdę wysoką stawkę. Efekty będą olśniewające. Po akcji domagają się też bezpiecznej ewakuacji za Wisłę.

Generał skrzywił się strasznie i kiwnął głową.

? Kto pokieruje naszymi siłami?

? Major Wiecheć z Cyryla i Metodego. To doświadczony, twardy zomowiec. Nie takie już zadania mu powierzaliśmy. Łapy ma ubabrane we krwi po same łokcie. Nie da plamy. I nie może dać, bo punkt najważniejszy całej zadymy to trup!

? Trup?

? Zachód bez przerwy wywleka nam jakieś bzdury o nieznanych sprawcach. Pokażemy, że i po naszej stronie padają ofiary. I pokażemy, jak padają nieomal na oczach kamer. Doprowadzimy do starcia i w zamieszaniu podłożymy na ulicy nieboszczyka w milicyjnym mundurze!

? Skąd go weźmiecie?

? Z chłodni. Chyba że major skombinuje coś świeższego.

? Akceptuję plan. ? Generał kiwnął głową. ? Tylko że milicja nie ma w magazynach takich zapasów srajtaśmy. Będę musiał naruszyć prywatne rezerwy…

***

Marek popylał wesoło swoim maluszkiem ulicą Radzymińską. Po zmianie filtra powietrza autko pruło aż miło. Silnik grał jak płuca nałogowego palacza.

? Dawno już trzeba było zrobić ten remont. ? Uśmiechnął się pod nosem. ? Jeszcze nad hamulcami trzeba chwilę podłubać i tę dziurę, co wyrdzewiała w podwoziu, trzeba załatać. O cholera!

Za późno spostrzegł, że wpakował się prosto w pułapkę. Na chodniku parkował milicyjny polonez. Funkcjonariusz zamachał lizakiem. W pierwszej chwili wampir chciał dodać gazu i uciekać, ale jak na złość obok poloneza stał jeszcze motocykl. I to jakiś lepszy, nie byle wueska. Ślusarz, klnąc pod nosem, zjechał
na pobocze. Gliniarz podszedł.

? Dzień dobry, prawo jazdy, papiery wozu…

? Eeee… ? wykrztusił ślusarz. ? Problem w tym, że ja nie mam prawa jazdy.

? Zostawiliście w domu? ? Gliniarz był chyba tego dnia nastawiony do społeczeństwa pozytywnie i wyrozumiale.

? Tak, w domu ? zełgał wampir. ? Zapomniałem zabrać.

? Zatem dowodzik osobisty.

? Też nie zabrałem.

? No co wy, obywatelu, przecież człowiek bez dowodu w ogóle nie istnieje. ? Gliniarz spoważniał, ale
jeszcze nie kazał wysiadać.

Ślusarz uznał, że jest cień szansy, by wyplątać się z kabały.

? Tak sobie myślę, może ma pan ochotę porozmawiać ze znanym kompozytorem? ? Nieznacznym ruchem wyciągnął z kieszeni na piersi rożek zielonego banknotu z Chopinem.

? Niestety, nie dzisiaj ? pokręcił głową mundurowy. ? Innym razem z przyjemnością, ale dziś akurat jak na złość mamy limit do złapania.

Drugi policjant skończył konsultacje przez radiotelefon, wysiadł z poloneza i podszedł. Minę miał grobową.

? Czyj to samochód? ? zapytał.

Teraz dopiero ślusarz zrozumiał, że ma naprawdę przerąbane.

? Mojego wujka, Apolinarego Nowaka ? powiedział z rezygnacją.

? To by się nawet zgadzało ? mruknął gliniarz. ? Tylko że ten pański wujek nie żyje od czterech lat. Autko
zapisał panu w testamencie czy jak? Samochód należało już dawno przerejestrować.

? Eee…

? No cóż, w takim razie zapraszamy na komisariat, tam pan sobie wszystko przypomni ze szczegółami. I to, jak się pan z wujkiem umówił, i dlaczego nadal jeździ pan autem, i może nawet jaka była przyczyna zgonu wujaszka.

Kwadrans później Marek skuty kajdankami jechał już nyską na komendę. Ławka była twarda. Autem trzęsło na każdym wyboju. Linoleum cuchnęło. Kratki w oknach też nie nastrajały optymistycznie.

? Diabli nadali ? pomyślał. ? Leżę i kwiczę…

Sprawa z samochodem była kompletnie beznadziejna. Ślusarz wyuczył się jeździć autem jeszcze w czasie drugiej wojny światowej. Problem w tym, że już wówczas, będąc wampirem, nie mógł sobie zrobić zdjęcia, a co za tym idzie ? nie miał jak wyrobić prawa jazdy. Doszedł więc do logicznego wniosku, że przecież może jeździć bez. Przez cztery dekady, o ile oczywiście miał jakieś cztery kółka, jeździł i nic się nie działo. Udawało mu się jakoś unikać kontroli. Aż do teraz. Z maluszkiem był podobny problem. Marek zebrał pieniądze, ale nie mógł zrobić przedpłat. Za parę groszy ekstra wręczonych pod stołem wóz kupił na siebie jeden jego ciepły znajomek i także na siebie zarejestrował.

Nim Marek zdołał obmyślić jakiś błyskotliwy plan zrobienia gliniarzy w konia, dojechali na miejsce. Nyska wjechała na dziedziniec podwórza przy Cyryla i Metodego. Marka poprowadzili tylnym wejściem, po betonowych schodkach na piętro. Po drodze przez otwarte drzwi zobaczył salę odpraw. Czterej milicjanci rozłożyli na szerokich stołach ekwipunek zomo. Wzmacniane stalą buciory, tarcze z grubego plastiku, pały, hełmy z przyłbicami. Sprawdzali rutynowo wiązania tarcz, rzemienie pałek, zasłony kasków. Jeden przewlekał nowe sznurówki w kilku parach trepów.

Ulala… ? pomyślał wampir na ten widok. Po południu szykuje się na mieście jakaś grubsza zadyma…

Konwojenci wepchnęli go do pokoju przesłuchań. Za biurkiem siedział młody glinowinka w stopniu szeregowca.

? Proszę siadać ? wskazał zydel ? i zeznawać! Najpierw imię i nazwisko.

? Olgierd Kowalski ? zełgał wampir.

? Adres?

? Łochowska jeden przez dwadzieścia dziewięć ? kolejne kłamstwo spłynęło gładko z ust.

W sąsiednim pokoju chyba kogoś bili, bo dobiegał stamtąd łomot i jakieś skowyty. Niewykluczone też, że dźwięki nagrano wcześniej i teraz puszczano z magnetofonu, by zmiękczyć zatrzymanych.

? Proszę własnymi słowami opisać przebieg zdarzenia.

? Jadę sobie spokojnie ulicą, nie łamię żadnych przepisów, a tu naraz bez żadnego uzasadnionego powodu zostaję zatrzymany…

? Proszę nie opowiadać bajek ? zdenerwował się gliniarczyk, patrząc w notatkę służbową kolegów, którzy
dokonali zatrzymania. ? Przecież złamał pan przepisy, nie mając przy sobie prawa jazdy ani dowodu
osobistego.

? Co do prawa jazdy zgoda, ale nie ma obowiązku noszenia dowodu osobistego!

? Obowiązku noszenia nie ma, ale jest obowiązek okazywania go w razie kontroli. Nie potrafiliście go okazać, a to oznacza kłopoty.

W tym momencie do pomieszczenia wszedł jakiś wyższy rangą gliniarz.

? Chodźcie no, szeregowy, pomożecie pięć minutek, rękę pokancerowałem na tej cinkciarskiej mordzie…

Pokazał pokrwawioną dłoń.

? Siedźcie, zaraz wracam ? rzucił do Marka milicjant i wybiegł, zatrzaskując drzwi.

Wampir poderwał się i doskoczył do okna. Niestety, było zakratowane. Nie tędy droga. Drzwi od środka nie miały klamki.

Wyjście jest w sumie jedno, pomyślał. Trzeba udać trupa… Dla gliniarzy nieboszczyk na posterunku to grubszy problem. Wyniosą mnie cichcem, rzucą gdzieś w krzakach, albo i zakopią. No to się wykopię. Nie pierwszy raz, nie ostatni. A samochód może jakoś się potem odzyska…

Ułożył się wygodnie na lastriko, zamknął oczy i przestał oddychać. Glinowinka wrócił po chwili. Oczywiście najpierw powrzeszczał, potem kopnął aresztanta raz i drugi, wreszcie widząc, że ten nie reaguje, zmierzył mu puls. Potem miotał się po gabinecie przesłuchań jak dziki zwierz w klatce, aż na koniec pobiegł po zwierzchnika.

? Nie żyje!? ? Dowódca rozpłynął się w uśmiechu. ? To wspaniale! Właśnie tego było mi dziś trzeba!

? Nawet nie zdążyłem mu pałą przywalić ? tłumaczył się przesłuchujący. ? Może się milicji wystraszył
i zawał miał albo coś! Ale nie możemy go pokroić, bo jak nie ma dokumentów, to nie da się wystawić aktu
zgonu. A bez aktu zgonu nie wolno zrobić sekcji…

? Daj spokój, ten nieboszczyk to prawdziwy dar od losu. Jak na zamówienie! Mamy trupa… bez dokumentów. Czyli oficjalnie tak, jakby go wcale nie było… Przyda się do popołudniowej prowokacji!

? Myśli pan? ? Szeregowy miał niepewną minę.

? Jestem absolutnie pewien! Przebrać go w mundur, na nosze i do sali odpraw!

Po chwili Marek, wystrojony jak stróż w Boże Ciało, wylądował na noszach piętro niżej. Czekało tu już około pięćdziesięciu funkcjonariuszy.

? Dobra. ? Major poklepał się pałką po wnętrzu dłoni. ? Omówimy szczegóły dzisiejszej akcji. Zadymę robimy na ulicy Strzeleckiej, odcinek na wschód od ulicy Szwedzkiej. ? Końcówką pałki wodził po tablicy, na której narysowany był plan sytuacyjny. ? Jest tam boczne wyjście z zakładów ?Pollena?. A na końcu brama zajezdni autobusowej. O piętnastej kończy się zmiana. Udający roboli prowokatorzy atakują ulicą. Biegną ławą, uzbrojeni w pały i gazrurki. Członkowie zomo bronią się tutaj. Film z zajścia będzie na wszelki wypadek bez dźwięku. Kontakt z demonstrantami przy użyciu tarcz. Unikajcie pałowania, żeby nie trafić kogoś z prowokatorów. Wycofujecie się, porzucając trupa. Pięćdziesiąt metrów w tył, dochodzicie w to miejsce. Udajecie, że spostrzegliście leżącego kolegę, dwie suki biorą tłum armatkami wodnymi, atakujecie do przodu ławą, otaczacie trupa, ściągacie karetkę.

? W karetce będą nasi ludzie? ? zapytał ktoś.

? Nie, zupełnie przypadkowa załoga, obiektywni, niezależni, niepowiązani… To wspaniale uprawdopodobni całą akcję w oczach Zachodu. Zwijamy się, film musi trafić na biurko rzecznika rządu jak najszybciej.

? Nie trzeba tego trupa zmasakrować trochę? ? Jeden z zomowców krytycznie spojrzał na Marka. ? Za świeży jest.

? Wytarzamy w błocie i będzie dobrze. A teraz do wozów! Tworzymy dziś historię!

? O, w mordę, znowu?! ? jęknął ktoś, ale major, choć odwrócił się naprawdę szybko, nie zdołał spostrzec
kto.

***

Szpaler zomowców zajął stanowisko u wylotu uliczki. Prowokatorzy już krążyli. Dochodziła piętnasta i w bramie pojawili się wychodzący z fabryki robotnicy. Jednocześnie brama na końcu zaułka wypluła pierwszą grupę kierowców autobusów. Zomowcy na ich widok zaczęli wesoło łomotać pałami w tarcze.

? To się porobiło. ? Marek spod przymkniętych powiek obserwował rozwój sytuacji.

Ludzie na widok tak jawnej demonstracji siły stanęli niezdecydowani. Prowokatorzy wmieszali się w tłum i zręcznie przepchali na czoło. Rozpięli kurtki, odsłaniając koszulki z krwistoczerwonym napisem ?Solidarność?. Nad tłumem wyrosły transparenty.

Nadleciał pierwszy kamień, potem drugi. Milicjanci odpowiedzieli świecami dymnymi. Prowokatorzy ruszyli do przodu. Tłum jak zahipnotyzowany podążył za nimi. Zomowcy poszli naprzeciw demonstracji. Pierwsze starcie było niezbyt mocne. Obie strony zderzyły się i cofnęły.

? Milicyjne świnie biją naszych!!! ? wydarł się jakiś prowokator.

Wrzask podziałał jak iskra padająca na beczkę z prochem. Zadyma szybko wymknęła się spod kontroli. Robotnicy, oddzieleni od przystanku autobusowego kordonem zomo, szybko zaczęli tracić nerwy. Już nie tylko prowokatorzy rzucali kamieniami.

? Ge-sta-po! Ge-sta-po! ? darł się tłum.

Major obserwujący zajście z dachu nyski zaklął w duchu. Zapomniał, że ulica brukowana jest kocimi łbami.

? Za chwilę będą prawdziwe trupy! ? mruknął pod nosem.

W zasadzie nie byłoby to głupie rozwiązanie, podwładnych miał licznych i nie musiał ich szczególnie oszczędzać, ale nie uśmiechało mu się wypełnianie protokołów i tracenie czasu na pogrzebach.

? Kontakt! ? krzyknął przez megafon.

Zomowcy ruszyli do przodu. Mur tarcz ponownie zderzył się z tłumem. Zaświstały w powietrzu pały. Starcie trwało może piętnaście sekund, po czym mundurowi pospiesznie się wycofali, pozostawiając leżącego na ulicy trupa w mundurze. Tłum ścigający funkcjonariuszy nawet tego nie zauważył. Biegnący prawie wdeptali wampira w bruk.

? Atak! ? wrzasnął major.

Dwie suki bryznęły wodą z armatek. W tłum poleciały granaty gazowe. Ludzie znowu odpowiedzieli gradem brukowców, ale cofnęli się. Z fabryki wybiegł jakiś majster.

? Przez zakład! ? krzyknął. ? Druga brama wolna!

Tłum wpadł na dziedziniec fabryki i biegnąc między budynkami, pospieszył do niestrzeżonej przez zomo bramy od strony ulicy Stalowej. Karetka na sygnale właśnie pojawiła się u wylotu Strzeleckiej. Major zeskoczył na dół. Czuł dziki, nadludzki triumf, jaki może dać tylko świadomość perfekcyjnego wykonania niezwykle trudnego zadania. Psiknął na dłoń odrobinę milicyjnego gazu i przesunął przed twarzą, by oczy zaczęły silnie łzawić.

? Gdzie poszkodowani?! ? Lekarz, sądząc po minie, ewidentnie parszywy reakcjonista, przepychał się przez tłum mundurowych.

? Solidarnościowi ekstremiści zabili nam człowieka! Milicjanta na służbie, ojca trójki małych dzieci… ?
wyszlochał major.

Wiatr akurat zmienił kierunek, więc nie on jeden miał łzy w oczach. Lekarz i sanitariusz dobiegli na miejsce, pochylili się nad wampirem.

? Stratowany na śmierć… Brak pulsu, ale żebra całe! Podejmujemy próbę reanimacji!

Ale na pomoc było już najwyraźniej za późno.

? Brak akcji serca! ? krzyczał pomocnik, osłuchując pierś ślusarza stetoskopem.

? Na nosze i do karetki, defibrylator!

Po chwili ciało wampira drgnęło raz i drugi, potraktowane impulsem elektrycznym.

? Brak pulsu, brak reakcji źrenic ? meldował sanitariusz.

? Już po nim…

? Stwierdzam zgon o godzinie… ? Doktor popatrzył na zegarek.
(…)

Wampir z MOAndrzej Pilipiuk „Wampir z MO”
Tłumaczenie: –
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 480

Kup książkę w księgarni Selkar
Kup książkę w księgarni Lideria

Opis: Wszystko, co nasze oddam za kaszę? Jest plan, ale trzeba naruszyć prywatne zasoby srajtaśmy i podłożyć trupa w milicyjnym mundurze! Paskudny grudniowy poranek na Pradze. Wzmacniane stalą buciory, tarcze z grubego plastiku, pały, hełmy z przyłbicami. Amerykanie, jak zwykle, winni są obecności stonki ziemniaczanej i doprowadzenia żuczków do śmierci z zimna. Harcerz jako wilkołak? Ależ owszem, czemu nie jemu też należy się?! Do zobaczenia w kostnicy! (więcej o książce)

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek