Fragment powieści „Ulisses” Jamesa Joyce’a

10 grudnia 2012

I

Stateczny, pulchny Buck Mulligan wynurzył się z wylotu schodów, niosąc mydlaną pianę w miseczce, na której leżały skrzyżowane lusterko i brzytwa. Żółty, nie przewiązany szlafrok powiewał za nim lekko w łagodnym, porannym powietrzu. Uniósł wysoko miseczkę i zaintonował:

? Introibo ad altare Dei.

Przystanąwszy zajrzał w głąb ciemnych, kręconych schodów i zawołał ochryple:

? Wejdź na górę, Kinch. Wejdź na górę, ty strachliwy jezuito.

Dostojnie postąpił ku przodowi i wszedł na okrągłą działobitnię. Rozejrzał się i z powagą po trzykroć pobłogosławił wieżę, okolicę i budzące się góry. Później, dostrzegłszy Stefana Dedalusa, pochylił się ku niemu, kreśląc w powietrzu szybkie znaki krzyża, bełkocąc gardłowo i potrząsając głową. Niezadowolony i senny Stefan Dedalus wsparł ręce na krawędzi wylotu schodów i obrzucił zimnym spojrzeniem rozedrganą, bełkocącą, błogosławiącą go długą końską twarz i jasne, nie przycięte włosy, cętkowane i lśniące na
podobieństwo jasnego dębu.

Buck Mulligan zerknął pod lusterko i zręcznie zakrył miseczkę.

? W tył zwrot do koszar, powiedział ostro.

Dodał tonem kaznodziei:

? Bo to, o najmilsi, jest rzeczywista Eucharystynka: ciało i dusza i krew i o rany. Powolną muzykę, proszę. Zamknijcie oczy, panowie. Chwileczkę. Jest mały kłopot z tymi białymi ciałkami. Uciszcie się wszyscy.

Spojrzał z ukosa w górę i wydał długi, nawołujący gwizd; później czekał przez chwilę w ekstatycznym skupieniu, a jego równe białe zęby błyskały tu i ówdzie złotymi punkcikami. Chrysostomos. Dwukrotny silny, przenikliwy gwizd odpowiedział wśród ciszy.

? Dziękuję, staruszku, zawołał żywo. To zupełnie wystarczy. Wyłącz prąd, dobrze?

Zeskoczył z działobitni i zbierając wokół nóg luźne fałdy szaty spojrzał poważnie na tego, który mu się przyglądał. Pulchna mroczna twarz i posępna owalna szczęka przywodziły na myśl prałata, opiekuna sztuk pięknych w średniowieczu. Przyjemny uśmiech pojawił się cicho na jego wargach.

? A cóż to za szyderstwo, powiedział wesoło. To twoje niedorzeczne nazwisko starożytnego Greka.

Żartobliwym, przyjacielskim gestem uniósł palec i śmiejąc się do siebie, podszedł ku obramowaniu. Stefan Dedalus wszedł po stopniach, ruszył za nim i w pół drogi znużony siadł na skraju działobitni, przyglądając mu się nadal, gdy tamten oparł lusterko na obramowaniu i zanurzywszy pędzel w miseczce namydlał policzki i szyję.

Wesoły głos Bucka Mulligana ciągnął dalej.

? Moje nazwisko też jest niedorzeczne: Malachi Mulligan, dwa daktyle. Ale ma helleńskie brzmienie, prawda? Zwinne i słoneczne jak sam jeleń. Musimy pojechać do Aten. Czy pojedziesz, jeśli uda mi się naciągnąć ciotkę na dwadzieścia funtów?

Odłożył pędzel i zawołał śmiejąc się radośnie:

? Czy pojedzie? Wynędzniały jezuita.

Urwał i zaczął golić się uważnie.

? Powiedz mi, Mulligan, powiedział Stefan spokojnie.

? Co, moje kochanie?

? Jak długo pozostanie Haines w tej wieży?

Buck Mulligan ukazał ogolony policzek ponad swym prawym ramieniem.

? Boże, czy nie jest okropny? powiedział szczerze. Tępy Sakson. Sądzi, że nie jesteś gentlemanem. Boże, ci przeklęci Anglicy. Pękający od pieniędzy i niestrawności. Dlatego, że przybywa z Oxfordu. Wiesz, Dedalus, to właśnie ty masz naprawdę oxfordzkie maniery. Nie może ciebie rozgryźć. O, to imię, które ci nadałem, jest najlepsze: Kinch, klinga noża.

Ostrożnie ogolił podbródek.

? Przez całą noc bredził we śnie o czarnej panterze, powiedział Stefan. Gdzie jest futerał, w którym trzyma broń?

? Żałosny wariat, powiedział Mulligan. Czy miałeś stracha?

? Miałem, powiedział Stefan dobitnie i z rosnącym lękiem. Na tym odludziu, w ciemności, z nieznanym mi człowiekiem, bredzącym przez sen i mamroczącym do siebie o zastrzeleniu czarnej pantery. Ty ratowałeś tonących. Ale ja nie jestem bohaterem. Jeżeli on ma tu zostać, znikam.

Marszcząc brwi Buck Mulligan obejrzał pianę na ostrzu brzytwy. Zeskoczył z podmurówki i zaczął pospiesznie przeszukiwać kieszenie spodni.

? Kurewstwo, burknął.

Podszedł ku działobitni i wkładając rękę do kieszeni Stefana, powiedział:

? Użycz nam ścierki do nosa dla otarcia brzytwy.

Stefan pozwolił mu wyciągnąć i ukazać trzymaną za róg, brudną i pomiętą chustkę. Buck Mulligan dokładnie otarł brzytwę. Później, przyglądając się chustce, powiedział:

? Oto ścierka do nosa barda. Nowy odcień sztuki dla naszych irlandzkich poetów: smarkozielony. Można go prawie posmakować, co?

Ponownie wstąpił na obramowanie i spojrzał w dal ku Dublińskiej Zatoce, a jego włosy o barwie jasnego dębu poruszały się nieznacznie.

? Boże, powiedział cicho. Czy morze nie jest tym, czym nazywa je Algy: szarą, słodką matką? Smarkozielone morze, mosznękurczące morze. Epi oinopa ponton. Ach, Dedalusie, Grecy. Muszę cię nauczyć. Musisz ich czytać w oryginale. Thalatta! Thalatta! Jest ono naszą ogromną, słodką matką. Podejdź i spójrz.

Stefan wstał i podszedł ku obramowaniu. Wsparty na nim, spojrzał w dół ku wodzie i ku pocztowemu stateczkowi, wypływającemu z wylotu portu Kingstown.

? Nasza potężna matka, powiedział Buck Mulligan.

Nagle oderwał wielkie, badawcze oczy od morza i zwrócił je ku twarzy Stefana.

? Ciotka sądzi, że zabiłeś swoją matkę, powiedział. Dlatego nie pozwala mi się z tobą zadawać.

? Ktoś ją zabił, powiedział Stefan posępnie.

? Niech to przeklną, mogłeś przecież uklęknąć, Kinch, kiedy twoja umierająca matka poprosiła cię o to, powiedział Buck Mulligan. Jestem tak samo zimnokrwisty jak ty. Ale kiedy pomyślę o twojej matce, błagającej cię ostatnim tchnieniem, żebyś ukląkł i pomodlił się za nią. A tyś odmówił. Jest w tobie coś złowrogiego?

Urwał i raz jeszcze namydlił lekko drugi policzek. Pobłażliwy uśmiech wykrzywił mu wargi.

? A cóż za piękny błazen, wymamrotał do siebie. Kinch, najpiękniejszy błazen z nich wszystkich.

Golił się gładko i z uwagą, w milczeniu, poważnie.

Stefan wsparł łokieć na poszczerbionym granicie, przyłożył dłoń do czoła i spojrzał na wystrzępiony koniec rękawa swojej czarnej, wyświeconej marynarki. Ból, nie będący jeszcze bólem miłości, zaniepokoił jego serce. Po śmierci przyszła do niego cicho, we śnie, a jej wyniszczone ciało, ubrane w luźną, brunatną suknię, w której złożono ją do grobu, wydzielało woń wosku i różanego drzewa; jej oddech, pochylający się nad nim, był niemy, pełen wyrzutu i lekkiego zapachu wilgotnych popiołów. Ponad wystrzępionym rękawem dostrzegał morze, które dobrze odżywiony głos za jego plecami pozdrawiał jako ogromną, słodką matkę. Pierścień zatoki i widnokręgu otaczał matowozieloną masę płynu. Biała, porcelanowa miska stała obok jej śmiertelnego łoża, zawierając w sobie zielonkawą, lepką żółć wydartą z jej gnijącej wątroby paroksyzmami głośnych, stękliwych wymiotów.

Buck Mulligan raz jeszcze wytarł ostrze brzytwy.

? Ach, biedna psia duszo, powiedział dobrotliwie. Muszę ci dać koszulę i parę ścierek do nosa. A jak noszą się te portki z drugiej ręki?

? Pasują nieźle, odpowiedział Stefan.

Buck Mulligan zaatakował zagłębienie pod dolną wargą.

? A cóż to za szyderstwo, powiedział z zadowoleniem, powinny się nazywać: z drugiej nogi. Bóg jeden wie, jaka francowata pijaczyna je porzuciła. Mam jeszcze piękną parę szarych w prążki. Będziesz w nich wyglądał niesłychanie. Nie żartuję, Kinch. Wyglądasz cholernie dobrze, kiedy jesteś przyzwoicie ubrany.

? Dziękuję, odpowiedział Stefan. Nie mogę ich nosić, jeżeli są szare.

? On nie może ich nosić, powiedział Buck Mulligan do swojej twarzy w lusterku. Etykieta jest etykietą. Zabija swoją matkę, ale nie może nosić szarych spodni.

Zręcznie złożył brzytwę i sprawdził gładkość skóry poduszeczkami palców.

Stefan odwrócił wzrok od morza ku pulchnej twarzy o dymnoniebieskich ruchliwych oczach.

? Ten facet, z którym byłem zeszłej nocy w Okręcie, powiedział Buck Mulligan, mówi, że masz o.p.s. Jest tam razem z Conolly Normanem, w Bzikogrodzie. Ogólne porażenie szaleństwem.

Zatoczył lusterkiem półkole w powietrzu, aby przesłać tę wieść ku słońcu, które lśniło teraz na powierzchni morza. Łuki jego ogolonych warg uśmiechały się wraz z krawędziami białych, połyskujących zębów. Śmiech ogarnął całą jego mocną, masywną sylwetkę.

? Spójrz na siebie, powiedział, ty przerażający bardzie.

Stefan pochylił się ku przodowi i najeżony zerknął w rozcięte krzywym pęknięciem lusterko, które mu podsunięto. Takim widzi mnie on i widzą inni. Kto wybrał dla mnie tę twarz? Tę psią mordę, wymagającą odwszenia? Ona także mnie zapytuje.

? Buchnąłem je z pokoju kuchty, powiedział Buck Mulligan. Pasuje zresztą do niej. Ciocia zawsze ma brzydkie służące dla Malachiego. Aby nie wodzić go na pokuszenie. A imię jej jest Urszula.

Znowu roześmiał się i usunął lusterko sprzed zerkających w nie oczu Stefana.

? Wściekłość Kalibana nie mogącego zobaczyć swojej twarzy w lustrze, powiedział. Gdyby tylko Wilde żył i mógł cię zobaczyć.

Cofnąwszy się i wskazując palcem, Stefan powiedział z goryczą:

? To symbol irlandzkiej sztuki. Pęknięte lusterko służącej.

Buck Mulligan niespodziewanie ujął Stefana pod ramię i zaczął się z nim przechadzać wokół wieży, a brzytwa i lusterko klekotały w kieszeni, do której je wrzucił.

? To nieładnie tak ci dokuczać, prawda? powiedział serdecznie. Bóg widzi, że masz więcej w sobie niż którykolwiek z nich.

Jeszcze jedno odparowanie. Obawia się lancetu mojej sztuki, jak ja obawiam się jego lancetu. Zimne żelazo pióra.

? Pęknięte lusterko służącej. Powiedz to temu wołowi tam na dole i ustrzel go na gwineę. Cuchnie od forsy i sądzi, że nie jesteś gentlemanem. Jego stary nabił sobie kabzę, sprzedając Zulusom jalapę albo też zrobiwszy jakieś inne przeklęte oszustwo. Mój Boże, Kinch, ty i ja, gdybyśmy tylko zaczęli pracować razem, moglibyśmy zrobić coś dla tej wyspy. Zhellenizować ją.

Ramię Cranly?ego. Jego ramię.

? I pomyśleć, że musisz żebrać u tych świń. Jestem jedynym, który wie, kim jesteś. Dlaczego mi bardziej nie zaufasz? Co masz w zanadrzu przeciw mnie? Czy chodzi o Hainesa? Jeżeli piśnie tylko, to sprowadzę tu Seymoura i zrobimy mu darcie na szmaty, gorsze nawet niż to, które zrobili Clive Kempthorpe?owi.

Młodzieńcze wrzaski zamożnych głosów w pokojach Clive Kempthorpe?a. Bladetwarze: trzymają się za boki ze śmiechu, jeden klepie drugiego, o, chyba skonam! Przekaż jej ostrożnie te wieści, Aubrey! Och, umrę! Bijąc powietrze strzępami, które pozostały z koszuli, i mając spodnie opuszczone do kostek, podskakuje i potyka się wokół stołu, a Ades z Kolegium Magdaleny ściga go uzbrojony w krawieckie nożyce. Twarz przerażonego cielaka pozłocona pomarańczową marmoladą. Nie chcę, nie zdejmujcie mi spodni, nie próbujcie robić ze mnie frajera!

Wrzaski z otwartego okna płoszą wieczór na kwadratowym dziedzińcu. Głuchy ogrodnik w fartuchu, zamaskowany twarzą Matthew Arnolda, popycha wzdłuż zamglonej łąki maszynkę do strzyżenia trawników, śledząc uważnie tańczące koniuszki źdźbeł.

Dla nas samych? nowi poganie? omphalos.

? Niech zostanie, powiedział Stefan. Pomijając te noce, jest zupełnie w porządku.

? Więc o co chodzi? zapytał niecierpliwie Buck Mulligan. Wykrztuś to z siebie. Jestem z tobą zupełnie szczery. Co masz przeciwko mnie?

Przystanęli, patrząc w stronę tępego wierzchołka Bray Head, leżącego na wodzie jak łeb uśpionego wieloryba. Stefan spokojnie uwolnił ramię.

? Czy chcesz, żebym ci powiedział? zapytał.

? Tak, o co chodzi? odpowiedział Buck Mulligan. Nie przypominam sobie niczego.

Mówiąc patrzył w twarz Stefana. Lekki wiatr musnął jego czoło, rozrzucając miękkie, jasne, nie uczesane włosy i budząc w oczach srebrne punkciki niepokoju.

Przygnębiony brzmieniem swego głosu, Stefan powiedział:

? Czy przypominasz sobie, że następnego dnia po śmierci matki przyszedłem do twojego domu?

Buck Mulligan zmarszczył się natychmiast i zapytał:

? Co? Gdzie? Niczego sobie nie przypominam. Pamiętam tylko pomysły i wrażenia. Dlaczego? A co się stało, na miłość boską?

? Przyrządzałeś herbatę, powiedział Stefan, a ja przeszedłem przez hall, żeby przynieść jeszcze trochę gorącej wody. Twoja matka wyszła z salonu razem z jakimś gościem. Zapytała cię, kto jest w twoim pokoju.

? Tak? powiedział Buck Mulligan. Co odpowiedziałem? Nie pamiętam.

? Odpowiedziałeś, powiedział Stefan, O, to tylko Dedalus, którego matka tak ohydnie umarła.

Rumieniec, który uczynił go młodszym i bardziej ujmującym, ukazał się na policzkach Bucka Mulligana.

? Czy powiedziałem tak? No i co? Co w tym złego?

Nerwowo otrząsnął się ze skrępowania.

? A czymże jest śmierć, zapytał, twojej matki, twoja albo moja? Tyś widział tylko twoją matkę umierającą. Ja ich widzę co dnia, odwalających kitę w Mater albo w Richmond i krojonych na plasterki w sali sekcyjnej. Jest to ohydna rzecz i nic więcej. To po prostu nie ma znaczenia. Nie chciałeś uklęknąć przy łóżku twojej
umierającej matki i pomodlić się za nią, chociaż cię prosiła. Dlaczego? Ponieważ masz w sobie tę przeklętą jezuicką żyłkę, tylko że przebiega ona w przeciwnym kierunku. Dla mnie to wszystko jest niedorzecznością i ohydą. Jej płaty mózgowe przestają funkcjonować. Nazywa lekarza sir Piotrem Teazle i zrywa jaskry z kołdry. Dogadzaj jej, póki nie będzie po wszystkim. Sprzeciwiłeś się jej ostatniemu, przedśmiertnemu życzeniu, a jednak dąsasz się na mnie, bo nie wykrzywiam się płaczliwie jak niemowa najęty od Lalouette?a. Nonsens! Przypuszczam, że powiedziałem to. Nie chciałem znieważyć pamięci twojej matki.

Mówiąc odzyskał pewność siebie. Osłoniwszy otwarte rany, które słowa te pozostawiły w jego sercu, Stefan powiedział lodowato:

? Nie myślę o znieważeniu mojej matki.

? Więc o czym? zapytał Buck Mulligan.

? O znieważeniu mnie, odparł Stefan.

Buck Mulligan okręcił się na pięcie.

? Niemożliwa osoba! wykrzyknął.

Odszedł szybko wzdłuż obramowania. Stefan pozostał na miejscu, spoglądając ponad powierzchnią spokojnego morza w stronę przylądka. Morze i przylądek były teraz zamglone. Puls bił mu w oczach, przesłaniając widzenie, a gorączka paliła policzki.

W głębi wieży zabrzmiał donośny głos:

? Mulligan, czy jesteś tam na górze?

? Już idę, odparł Buck Mulligan.

Zwrócił się ku Stefanowi i powiedział:

? Spójrz na morze. Cóż je obchodzą urazy? Odrzuć Loyolę, Kinch, i zejdź na dół. Sassenach żąda swojej porannej wędzonki.

Głowa jego znieruchomiała jeszcze raz na chwilę, na równi z dachem, gdy znikał w wylocie schodów:

? Nie dręcz się tym przez cały dzień. Jestem niekonsekwentny. Daj spokój smętnym rozmyślaniom.

Głowa jego znikła, ale głęboki pomruk schodzącego głosu zadudnił u wylotu schodów:

Porzuć samotne rozmyślania
O serca gorzkiej tajemnicy,
Bo Fergus wozy gna spiżowe.

Pośród porannego spokoju cienie lasów płynęły cicho od strony wylotu schodów ku morzu, na które patrzył. W głębi zatoki i poza nią lustro wody bielało, poruszane lekkoobutymi, szybkimi stopami. Biała pierś zamglonego morza. Akcenty połączone parami. Ręka skubiąca struny harfy, zespalająca ich splecione akordy. Białofaliste, zaślubione słowa, drgające na zamglonej powierzchni.

Chmura powoli zakryła słońce, ocieniając zatokę głębszą zielenią. Leżała w dole, miska pełna gorzkich wód. Piosenka Fergusa: śpiewałem ją sam w domu, przedłużając przeciągłe, posępne akordy. Jej drzwi były otwarte: chciała słyszeć mnie grającego. Oniemiały z litości i zgrozy podszedłem do jej łóżka. Płakała na swoim nędznym posłaniu. Przez te słowa, Stefanie: o serca gorzkiej tajemnicy.

A teraz gdzie?

Jej sekrety: stare wachlarze z piór, frędzelkami ozdobne, piżmem pudrowane karneciki balowe, sznur bursztynowych paciorków w jej zamkniętej szufl adzie. Klatka z ptaszkiem, zawieszona w słonecznym oknie domu jej dzieciństwa. Słyszała starego Royce?a śpiewającego w pantomimie o Turko Straszliwym i śmiała
się wraz z innymi, gdy śpiewał:

Jestem artysta,
Który korzysta
Z niewidzialności.

Duch dawnej radości odłożony do szufl ady: piżmempachnący.

Porzuć samotne rozmyślania.

Odłożona wraz ze swymi zabawkami do szufl ady wspomnień natury. Wspomnienia ogarnęły jego zadumany umysł. Szklanka wody, którą nalewała z kuchennego kranu po przyjęciu komunii. Wydrążone jabłko, pełne brunatnego cukru, przypiekające się dla niej na blasze w ciemny, jesienny wieczór. Jej kształtne paznokcie zaczerwienione krwią rozgniecionych wszy, znalezionych na koszulach dzieci.

We śnie cicho przyszła do niego, a jej wyniszczone ciało, ubrane w luźną suknię, w której złożono ją do grobu, wydzielało woń wosku i różanego drzewa; jej oddech, pochylający się nad nim i pełen tajemnych, niemych słów: nikła woń wilgotnych popiołów.

Jej szkliste, martwo już spoglądające oczy, aby wstrząsnąć i ugiąć moją duszę. Patrzące tylko na mnie. Upiorna świeca, oświetlająca jej konanie. Upiorny blask na udręczonej twarzy. Jej chrapliwy, głośny oddech, rzężący w przerażeniu, podczas gdy wszyscy modlili się na klęczkach. Jej oczy, wpatrzone we mnie, aby powalić mnie na ziemię. Liliata rutilantium te confessorum turma circumdet: iubilantium te virginum chorus excipiat.

Wilkołaku! Trupożerco!

Nie, mamo. Pozwól mi być i pozwól mi żyć.

? Kinch, ahoy!

Głos Bucka Mulligana zabrzmiał śpiewnie w głębi wieży. Potem dobiegł z bliższego punktu schodów, nawołując powtórnie. Stefan, rozdygotany jeszcze płaczem swej duszy, poczuł ciepłe, przelatujące światło słoneczne, a w powietrzu za sobą usłyszał przyjazne słowa.

? Dedalus, zejdź jak dobry prostaczek. Śniadanie gotowe. Haines przeprasza za obudzenie nas tej nocy. Wszystko w porządku.

? Idę, powiedział Stefan, odwracając się.

? Chodź, na miłość boską, zawołał Buck Mulligan, na moją miłość i na miłość nas wszystkich.

Głowa jego zniknęła i pojawiła się znowu.

? Powiedziałem mu o twoim symbolu irlandzkiej sztuki. Mówi, że to bardzo mądre. Ustrzel go na funta, dobrze? To znaczy, na gwineę.

? Płacą mi dzisiaj, powiedział Stefan.

? Forsa ze szkolnego bajzla? Ile? Cztery funty? Pożycz nam jednego.

? Jeżeli jest ci potrzebny.

? Cztery lśniące suwereny, zawołał z uciechą Buck Mulligan. Urządzimy wspaniałe pijaństwo, żeby wprawić w zdumienie tych druidycznych druidów. Cztery wszechmocne suwereny.

Uniósł ręce i z tupotem zbiegł po schodach, śpiewając fałszywie londyńskim, gwarowym akcentem:

Czyż nam nie miło czas upłynie
Przy whisky, piwie i przy winie
W dzień koronacji,
W dzień koronacji!
Czyż nam nie miło czas upłynie
W dzień koronacji!

Ciepły blask słońca, weselący się ponad morzem. Niklowana miseczka do golenia lśniła zapomniana na obramowaniu. Dlaczego mam ją znosić na dół? Albo pozostawić ją tu na cały dzień, wzgardzoną przyjaźń?

Podszedł ku niej i przez chwilę trzymał ją w dłoniach, czując jej chłód i wdychając zapach lepkiej piany, w której tkwił pędzel. Tak samo niosłem trybularz z kadzidłem wtedy, w Clongowes. Jestem inny teraz, a jednak taki sam. Także sługa. Sługa sługi.

W mrocznej, sklepionej, mieszkalnej komnacie wieży owinięta szlafrokiem sylwetka Bucka Mulligana poruszała się żywo wokół paleniska, przesłaniając i odsłaniając jego żółty żar. Wpadające z dwóch wysokich strzelnic włócznie łagodnego światła dziennego krzyżowały się na kamiennej posadzce: w miejscu spotkania promieni unosiła się wirująca chmura dymu węglowego i opary smażonego boczku.

? Zadusimy się, powiedział Buck Mulligan. Haines, czy możesz otworzyć te drzwi?

Stefan postawił miseczkę do golenia na skrzyni. Wysoka, siedząca w hamaku postać uniosła się, podeszła do progu i otworzyła wewnętrzne drzwi.

? Czy masz klucz? zapytał głos.

? Dedalus go ma, powiedział Buck Mulligan. Święty Jacku, duszę się!

I nie podnosząc głowy znad piecyka, zawył:

? Kinch!

? Jest w zamku, powiedział Stefan podchodząc.

Klucz zgrzytnął chrapliwie dwa razy, a kiedy ciężkie drzwi zostały otwarte na oścież, weszło upragnione światło i czyste powietrze. Haines stał w progu, spoglądając na zewnątrz. Stefan ustawił pionowo swoją walizkę, przyciągnął ją do stołu i usiadł, czekając. Buck Mulligan cisnął to, co usmażył, na stojący pod ręką półmisek. Potem przeniósł półmisek i wielki imbryk na stół, postawił je ciężko i odetchnął z ulgą.

? Topnieję, powiedział, jak zauważyła świeca, gdy? Ale cicho, sza! Ani słowa więcej o tym przedmiocie. Kinch, zbudź się. Chleb, masło, miód. Haines, wejdź. Żarcie gotowe. Pobłogosław nas, Boże, i te dary twoje. Gdzie cukier? O, kurwa, nie ma mleka.

Stefan przyniósł ze skrzyni bochenek, garnek z miodem i maselniczkę. Buck Mulligan usiadł, nadąsany nagle.

? A cóż to za burdel? powiedział. Kazałem jej przyjść po ósmej.

? Możemy pić herbatę bez mleka, powiedział Stefan, w skrzyni jest cytryna.

? O, bądź przeklęty razem z twoimi paryskimi pozami. Chcę mleka z Sandycove. Haines zawrócił od progu i powiedział spokojnie:

? Nadchodzi kobieta z mlekiem.

? Błogosławieństwo boże nad tobą, zawołał Buck Mulligan zrywając się z krzesła. Siadaj. Nalej herbaty. Cukier jest w woreczku. Nie mogę się już dłużej grzebać w tych przeklętych jajach.

Pokrajał wędzonkę na półmisku i cisnął ją na trzy talerze, mówiąc:

? In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti.

Haines usiadł, żeby nalać herbatę.

? Daję każdemu z was po dwa kawałki, powiedział. Ale powiem ci, Mulligan, że zaparzasz naprawdę mocną herbatę.

Odcinając grube kromki od bochenka, Buck Mulligan powiedział przypochlebnym głosem starej kobiety:

? Kiedy se leję herbatę, to se leję herbatę, jak powiedziała stara matka Grogan. A kiedy leję co insze, to leję co insze.

? Na Jowisza, to jest herbata, powiedział Haines. Buck Mulligan nie przestawał krajać i przymilać się.

? Tak robię, moja pani Cahill, powiada ona. Nie gniewaj się, paniusiu, powiada pani Cahill, ale niech cię Bóg strzeże, żebyś nie lała jednego i drugiego w ten sam garnek.

Przysunął współbiesiadnikom grube pajdy chleba wbite na koniec noża.

? To folklor dla twojej książki, Haines, powiedział bardzo poważnie. Pięć linijek tekstu i dziesięć stron przypisów o ludku i rybogach Dundrum. Wydrukowane przez siostry Parki w roku wielkiego wichru.

Zwrócił się ku Stefanowi i unosząc brwi, zapytał doskonale zaciekawionym głosem:

? Spróbuj przypomnieć sobie, bracie, czy szczynoherbaciane naczynie matki Grogan wzmiankowane jest w Mabinogionie, czy w Upaniszadach?

? Wątpię w to, odpowiedział Stefan poważnie.

? Doprawdy? zapytał Buck Mulligan tym samym tonem. A dlaczego, proszę?

? Zdaje mi się, powiedział Stefan, nie przerywając jedzenia, że nie istniała ona ani w, ani poza Mabinogionem. Można przypuszczać, że matka Grogan była krewną Mary Ann.

Zadowolenie rozjaśniło twarz Bucka Mulligana.

? Czarujące, powiedział przesadnie afektowanym, słodkim głosem, ukazując białe zęby i wesoło mrugając oczami. Więc sądzisz, że nią była? Naprawdę czarujące.

Potem zachmurzył się niespodziewanie i znowu rozpoczął zapalczywie kroić chleb, mrucząc chrapliwym, skrzypiącym głosem:

Bo stara Mary Ann
Gwiżdże na cały kram
I tylko dba, by zadrzeć kieckę swą?

Zatkał sobie usta wędzonką i zaczął gryźć nucąc.

Wchodząca postać zaciemniła otwór wejściowy.

? Mleko, proszę pana.

? Niech pani wejdzie, powiedział Mulligan. Kinch, przynieś dzbanek.

Stara kobieta podeszła bliżej i stanęła obok Stefana.

? Piękny mamy ranek, proszę pana, powiedziała. Chwała niech będzie Najwyższemu.

? Komu? zapytał Mulligan, zerkając na nią. Ach, oczywiście.

Stefan sięgnął za siebie i zdjął ze skrzyni dzbanek do mleka.

? Wyspiarze, powiedział niedbale Mulligan do Hainesa, często wymawiają imię poborcy obrzezek.

? Ile, proszę pana? zapytała stara kobieta.

? Kwartę, powiedział Stefan.

Przyglądał się jej, gdy nalewała do miarki, a potem do dzbanka gęste, białe mleko, nie pochodzące od niej samej. Szare, pomarszczone sutki. Wlała jeszcze jedną miarkę i dokładkę. Stara i tajemnicza przybyła z porannego świata, może jako wysłannik. Nalewając mleko zachwalała jego jakość. O świcie na soczystej łące kuca obok cierpliwej krowy jak czarownica na swym muchomorze, a jej pomarszczone palce są szybkie wokół tryskających wymion. Rosistojedwabiste bydło ryczy wokół niej, którą zna. Perła pastwisk i stara, biedna kobieta. Imiona nadawane jej w dawnych czasach. Wędrująca staruszka, niższa forma nieśmiertelności, służąca swemu zdobywcy i beztroskiemu uwodzicielowi, nałożnica ich obu, wysłanniczka tajemnego poranka. Służyć czy złorzeczyć? Nie umiał na to odpowiedzieć, ale gardził poszukiwaniem jej łask.

? Rzeczywiście piękny, proszę pani, powiedział Buck Mulligan, nalewając mleko do filiżanek.

? Niech pan spróbuje, powiedziała.

Wypił, posłuszny prośbie.

? Gdybyśmy tylko zawsze mogli odżywiać się tak zdrowo, powiedział do niej trochę za głośno, kraj nie byłby pełen popsutych zębów i popsutych flaków. Żyjemy w bagnistych moczarach, odżywiamy się marnie, a ulice nasze są pokryte kurzem, końskim nawozem i gruźliczymi plwocinami.

? Czy pan jest studentem medycyny? zapytała staruszka.

? Jestem, proszę pani, odpowiedział Buck Mulligan.

Stefan słuchał w pogardliwym milczeniu. Kłoni swoją starą głowę przed mówiącym do niej donośnym głosem, przed swym stawignatem, przed swym konowałem: mnie lekceważy. Kłoni głowę przed głosem, który wyspowiada i namaści do grobu ją całą prócz jej kobiecego, nieczystego łona, nie uczynionego na podobieństwo boże, lecz ludzkie, i będącego łupem węża. Przed donośnym głosem, który teraz każe jej milczeć i mieć rozbiegane, niepewne oczy.

? Czy zrozumiała pani, co on powiedział? zapytał Stefan.

? Czy mówił pan po francusku? zapytała staruszka Hainesa.

Haines odezwał się do niej powtórnie; tym razem mówił dłużej i z większą pewnością siebie.

? Irlandzki, powiedział Buck Mulligan. Czy umie pani po gaelicku?

? Słuchając pomyślałam sobie, że to pewnie będzie po irlandzku, powiedziała stara kobieta. Czy pan pochodzi z zachodu?

? Jestem Anglikiem, odparł Haines.

? Jest Anglikiem, powiedział Buck Mulligan, i sądzi, że powinniśmy mówić w Irlandii po irlandzku.

? Pewnie, że powinniśmy, odrzekła stara kobieta, i wstyd mi, że sama nie umiem. Ci, co go znają, powiadają, że to wspaniały język.

? Wspaniały to nie jest dla niego określenie, powiedział Buck Mulligan. Jest po prostu cudowny. Nalej nam jeszcze trochę herbaty, Kinch. Czy wypije pani filiżankę?

? Nie, dziękuję panu, proszę pana, powiedziała, wsuwając na ramię pierścień bańki i przygotowując się do odejścia.

Haines zapytał ją:

? Czy ma pani rachunek? Słuchaj, Mulligan, lepiej od razu jej zapłaćmy, prawda?

Stefan jeszcze raz napełnił trzy filiżanki.

? Rachunek, proszę pana, powiedziała zatrzymując się. To będzie siedem razy rano po pół kwarty po dwa pensy to znaczy siedem razy dwa to będzie szyling i dwa pensy i jeszcze trzy razy rano po kwarcie po cztery pensy to będzie trzy kwaterki to będzie szyling i szyling i dwa pensy to będzie dwa szylingi i dwa pensy, proszę pana.

Buck Mulligan westchnął i wepchnąwszy sobie w usta przylepkę posmarowaną grubo masłem po obu stronach, wyciągnął przed siebie nogi i zaczął przeszukiwać kieszenie spodni.

? Zapłać i zrób przyjemny wyraz twarzy, powiedział do niego Haines uśmiechając się.

Stefan napełnił trzecią filiżankę; łyżeczka herbaty blado zabarwiła tłuste, gęste mleko. Buck Mulligan wyciągnął florena, obrócił go w palcach i zawołał:

? Cud!
(…)

James Joyce „Ulisses”
Tłumaczenie: Maciej Słomczyński
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 912

(premiera 23 stycznia 2013)

Opis: Gdy Ulisses mimo przeszkód wreszcie ukazał się drukiem w 1922 roku, okrzyknięto go dziełem nieudanym, nieprzyzwoitym, niemoralnym itd. Uchodził za powieść, której porządny człowiek nie powinien nawet brać do ręki. Dziś, prawie sto lat później, jest powszechnie uważany za arcydzieło, którego nie wypada nie znać. O czym jest Ulisses? Można odpowiedzieć na dwa sposoby: o zwyczajnym dniu Stefana Dedalusa i Leopolda Blooma w Dublinie na początku XX wieku ? albo: o wszystkim. Okazuje się bowiem, że zwykły dzień zwykłego człowieka ? który chodzi, je, rozmawia czy załatwia różne sprawy, ale też myśli, czuje, wspomina i (więcej o książce)

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek