Do obywatela Fabiana przychodzi mundurowy Stypa – fragment powieści „Excentrycy”

15 października 2015

excentrycy-fragment
Zabawna i poruszająca powieść „Excentrycy” Włodzimierza Kowalewskiego przenosi nas do lat 50. w PRL-owskim Ciechocinku, gdzie złamani przez wojnę ludzie, na przekór ponurej rzeczywistości, zakładają swingowy big band. Wszystkim, którym nieobca jest miłość do muzyki, polecamy poniższy fragment książki, opisujący, jak do głównego bohatera, Fabiana, przychodzi milicjant Stypa. Na załączonych zdjęciach możecie zobaczyć aktorów, którzy wcielili się w postaci z powieści w zapowiadanym na styczeń filmie Janusza Majewskiego. Książka ukazała się pod patronatem Booklips.pl.

Na bocznych, krętych schodkach ujrzał postać Bayerowej. Ledwo się tam mieściła. Poły szlafroka nie mogły się nawet ze sobą zetknąć na brzuszysku, wystającym pod brudną koszulą dobry decymetr poniżej równie potężnego zwału biustu. Włosy miała posklejane, z ust sterczała cyfka z ogarkiem papierosa.

? A, braciszek! Mówiła, że on taki zmęczony, chory, musi pod opieką trochę pobyć. A tu widzę ? zdrów jak kaczan kapuściany! Łeb mi pęka, kurwa jedna! Nie ma czego od bólu głowy?

? Przepraszam, nie bardzo rozumiem…

? No, wódy żadnej nie przywiózł?

Speszony zerwał się z kucek, pobiegł do pokoju, wrócił z butelką.

Bayerowa zawołała go, wlazła tymczasem do łóżka i stamtąd wyciągnęła rękę ze szklanką brunatną od herbacianego osadu. Posłusznie napełnił ją do połowy, ale nie cofnęła ręki, więc dolał do trzech czwartych. Całą zawartość okrągłym ruchem natychmiast wlała sobie do gardzieli, na tym samym oddechu zaciągnęła się i z ulgą wypuściła dym.

? Kto tu jeszcze wie, jak to smakuje? Wszyscy jesteśmy prze! Niech leje, czego się gapi?

Wychyliła drugą szklankę speyburna i umościła się wielkim tyłkiem na łóżku, aż zajęczały sprężyny.

? Mieszka w pokoju Reichmana, łachmyty jednej. Nawet trochę podobny ? mówiła już spokojniejszym głosem, iskając się gdzieś pod kołdrą i zaglądając sobie w wycięcie koszuli. ? To moje pianino. Też gram. Kiedyś dawno byłam nawet taperem w kinie, tu, w Sfinksie. Tfu, czym ja nie byłam? Wszystkim, kurwa jedna, byłam.

Wygrzebała zapałki spod poniewierających się w pościeli poplamionych majtek, dziurawych skarpet, jakichś chustek, ścierek, fartuchów, i w skupieniu przypaliła sobie nowego żeglarza, a peta po poprzednim zgniotła w solniczce, na talerzu pełnym skorup od jajek. Zgubiła cyfkę, szukała, bluzgała przy tym jak… No właśnie, jak? W świecie, który rozmyła wielka woda i którego Fabian był bezwolnym rozbitkiem, takich wyrażeń nie można było usłyszeć właściwie nigdzie, nawet od machających bez przerwy łopatami umordowanych palaczy na ?Polonii?, nawet w wojskowej stajni, nawet w burdelach gorszego sortu, skąd ?nieprzyzwoitych? gości od razu wyrzucano na zbitą mordę, ponieważ personel się gorszył. Słowa Bayerowej działały na niego jak szpile wbijane od wewnątrz, rozlewające po twarzy fale głupiego gorąca. Uspokajał się, że to przecież tylko kilka dźwięków zestawionych tak, a nie inaczej, w sposób umowny pobudzających emocje, nic więcej. Że zgodnie z duchem czasu i warunkami powstaje nowy język, którego narodzin jest świadkiem, do którego będzie się musiał przyzwyczaić, potem opanować, w końcu kiedyś uznać za własny.

Nie bardzo wiedząc, co dalej, stał przy łóżku prawie na baczność, z otwartą butelką trzymaną w pogotowiu. Bayerowa budziła respekt, w tytoniowych oparach wyglądała jak posąg tłustego Buddy otoczony kadzidłem, ze szklanką w ręku i wymiętym papierosem, przylepionym do wargi grubości rowerowej dętki.

? No, niechże leje, co się tak zamyślił? Filozofie nowoczesne układa?

? A pani teraz… choruje? Chora pani jest na coś? ? zapytał grzecznie, żeby w ogóle cokolwiek mówić.

? He, he, chora! Chora! ? wybuchnęła ciężkim, bulgocącym śmiechem. ? Toć chyba, że chora! Tak jak wszyscy chora! Ale oni jeszcze nie wiedzą, że jedyne, co ma sens, to wleźć do łóżka. Wleźć i leżeć. Niech się nie boi, nie boi, wszyscy kiedyś wlezą. Będą gnić w betach, kurwy jedne, i już nikt się nie odezwie, że tylko Bayerowa jedna taka fiśnięta. Będą pierdzieć pod siebie i jeszcze krzyczeć, jak to im dobrze w smrodzie, że smrodu by bronili jak życia swego. Potem będą sami sobie naciągać pierzyny na łeb i narzekać, że ciemno, że nic nie widzą! Jesteśmy prze! Każden jeden prze! Diabeł lata po podwórkach, wczoraj, kurwa jedna, śmietnik tutaj u nas rozwalił. Jak braciszek dobrze się przyglądnie, to go też na pewno zobaczy. Ale niech się nie boi, nie boi, niech leje! I niech się przyzna, co mu takiego odpieprzyło, że tu przyjechał? Czy tam, w Anglii, już nie leczą fiksum-dyrdum? Wszystkie domy wariatów pozamykali?

? Przyjechałem grać swing.

? Swing? Tutaj? Na pianinie?

? Na puzonie.

? Na puzonie! ? Siorbnęła głośno i przełknęła pół szklanki whisky. Wzdrygnęła się po raz pierwszy. ? Może i ma rację. Jedyne, co tutaj tak naprawdę można ze sobą zrobić, to nadmuchać sobie w puzon!

excentrycy-fragment-foto1

Na dole ktoś znowu dobijał się do drzwi. Bayerowa przerwała, zjechała w łóżku do pozycji horyzontalnej i nagarnęła na siebie wszystkie szmaty, jakie napotkała w zasięgu rąk. Kazała mu powiedzieć, że jej nie ma, nie było i nie będzie, i żeby nikogo nie wpuszczał.

Z dworu uderzyły zimno i wilgoć. Fabian zobaczył milicjanta na służbie, w czapce, z paskiem pod brodą. Milicjant odsunął go bez słowa, wszedł do środka. Był wielki, chudy, ogromną, podłużną głową przypominał turonia z orszaku wiejskich kolędników. Bezceremonialnie rozsiadł się w kuchni Wandy, przed sobą położył raportówkę z przytroczoną rzemykami czarną pałką. Zażądał paszportu, kartkował go długo, śliniąc palce i przybierając nieprzeniknioną maskę. Krótkimi, urzędowymi zdaniami pytał o datę przybycia, meldunek, odzyskanie polskiego obywatelstwa. Fabian odpowiedział, że ta ostatnia sprawa była załatwiana jeszcze przez ambasadę w Londynie i że w związku z tym czeka na wezwanie do Warszawy. Milicjant potakiwał, mruczał przez nos, wreszcie rozpiął raportówkę i podał Fabianowi złożony na pół świstek.

? Czytajcie. Dzisiaj znalazłem wetknięte we drzwi.

Na kartce z zeszytu ktoś pracowicie wykaligrafował wielkimi literami:

ZAWIADAMIAM UPRZEJMIE, ŻE W POSESJI NALEŻĄCEJ DO OB. BAYER LUDMIŁY, KAMIENICZNICY, ZAMIESZKUJE PODEJRZANY OSOBNIK PŁCI MĘSKIEJ PRZYBYŁY Z KRAJU KAPITALISTYCZNEGO. PODAJE SIĘ ON ZA BRATA SUBLOKATORKI OB. BAYER, NIEJAKIEJ APANOWICZ-PATRAS WANDY, REPATRIANTKI Z ZSRR. ZAWIADAMIAM UPRZEJMIE, ŻE OSOBNIK ÓW W DNIU WCZORAJSZYM O GODZ. 10 MINUT 7 RANO, DZIAŁAJĄC POD WPŁYWEM ALKOHOLU, DOPUŚCIŁ SIĘ ZGORSZENIA PUBLICZNEGO POPRZEZ ODEGRANIE NA INSTRUMENCIE DĘTYM Z BALKONU W/W POSESJI HEJNAŁU MARIACKIEGO. PODKREŚLAM, ŻE PUBLICZNE WYKONYWANIE HEJNAŁU MARIACKIEGO NA DWIE GODZINY PRZEZ OFICJALNYM CZASEM NADAWANIA GO PRZEZ POLSKIE RADIO JEST NIE TYLKO ZAKŁÓCENIEM RYTMU CODZIENNEJ PRACY MIESZKAŃCÓW NASZEGO UZDROWISKA ORAZ PROFANACJĄ MELODII ZWIĄZANEJ Z REWOLUCYJNYMI TRADYCJAMI NARODU, ALE TEŻ PODWAŻENIEM AUTORYTETU SOCJALISTYCZNYCH ŚRODKÓW MASOWEJ PROPAGANDY, CO SŁUŻY REWIZJONISTYCZNYM, AMERYKAŃSKIM I ADENAUEROWSKIM SZCZEKACZKOM DYWERSYJNYM, TAKIM JAK RADIO WOLNA EUROPA ORAZ RADIO MADRYT.

PATRIOTA POLSKI

? No i? ? uniósł brwi funkcjonariusz. W tym ?No i?? zadźwięczał cały majestat władzy oraz bezkompromisowość w dochodzeniu do prawdy.

Fabianowi zaraz przypomniały się artykuły ?Głosu Żołnierza? i książki z czytelni londyńskiego Domu Polskiego, typu Za kulisami bezpieki i partii czy W krwawych szponach czerwonej bestii. Nie przestraszył się jednak ani trochę, przeciwnie, miał nawet lekkie poczucie dumy, że jego pierwszy kontakt z reżymem przybiera postać znaną z fresków narodowej martyrologii.

? No… inteligent musiał to pisać. Bardzo stylistycznie. Wykształcony pewno. Może i ze świadectwem maturalnym… ? podrwiwał sobie, wpatrując się w donos.

? Nie błaznujcie mi tu. Graliście wczoraj rano? Przyznajecie się?

Daszek czapki, której milicjant nie zdjął, siadając, zalśnił złowrogo.

? Owszem, grałem.

? Mariacki hejnał?

? Nie. I Get Sentimental… Taki tam sobie kawałek…

Rysy twarzy przesłuchującego, do tej pory jakby wyrzeźbione scyzorykiem w pniaku do rąbania drzewa, raptem rozciągnęły się dziwnie, rozjaśniły i straciły ostrość. Chwycił Fabiana za przegub, niepostrzeżenie przechodząc na ?pan?.

? Uff ! Właśnie dlatego przyszedłem. Jak pan grał? Linią klarnetu jak u Goodmana? Czy może jak ?Hoe? Dexter Junior? Kompletnie nieznany, ale niezwykły, przypadkiem mam płytę, musi pan posłuchać. ?Master Voice? z czterdziestego drugiego!

? Gram na trombonie.

? Niech pan zagra jeszcze raz. Teraz. Bardzo proszę. Chcę usłyszeć, koniecznie. Aha, niech się przedstawię. Stypa jestem. ? Milicjant wyciągnął rękę.

Fabian spojrzał spode łba. Cóż było robić. Zanim poszli do holu, Stypa podarł na drobne kawałki kartkę z donosem, otworzył drzwiczki pod schodami, wrzucił wszystko do wychodka i spuścił wodę.

? Idź gówno do gówna! ? zawołał przy tym.

Fabian przyniósł instrument.

? Celpharus. ? Stypa schylił się i odczytał nazwę. ? Rzadka firma, ale słyszałem, ktoś z moich znajomych miał podobny. Przedwojenny?

? Kupiłem w Halifaksie, okazyjnie. Miałem lepszy, bardzo drogi, Conna robionego na zamówienie, szkoda mi go było do pracy, no i został gdzieś tam… Może teraz jakiś mołodiec dmucha nim marsze w pionierskiej orkiestrze.

excentrycy-fragment-foto2

Stypa zauważył pianino, otworzył je, z wahaniem przegrał dwie gamy, klnąc przy tym pod nosem, a potem przyciągnął z korytarza kosz do bielizny i zasiadł na nim przed klawiaturą. Zdjął pas z pistoletem, kurtkę mundurową rozpiął, zrzucił za siebie. Przyglądał się, jak Fabian przeciera ustnik szmatką namoczoną w whisky, odruchowo próbuje butem gruntu, jakby stał na rozmokłej ziemi, a nie na starej, zakurzonej podłodze, bierze kilka dźwięków, szuka sobie miejsca, jakby naprawdę było ważne, czy stoi krok bliżej, czy dalej, wreszcie podnosi trombon i przez chwilę wytrzymuje zimny dotyk metalu dookoła ust.

Rozpoczął powoli, nisko i łagodnie, jakby nie był to środek listopada, ale trawnik w Central Parku rozgrzany popołudniowym słońcem. Stypa wszedł po kilku taktach, jego zniszczone, pozornie toporne palce wydobyły z rozklekotanego rupiecia nuty niezwykle delikatne, podobne do plusku wody. W pewnej chwili skinął głową i Fabian ?wpuścił? go na solo, zbyt jednak rzewne i cukierkowate nawet jak na tę sentymentalną melodię. W mętne powietrze ponurej jesieni wsączały się iluzja i nierealność. Obydwaj rozumieli doskonale, że swing nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Że to mit, w którym spotykają się najgłębiej ukryte, nieskomplikowane marzenia szarych, małych, często podłych i głupich ludzi. Pastelowe kwiaty, krajobrazy-sielanki, tkliwe uczucia i radość, miłe i piękne twarze jak z kinowego ekranu albo wyretuszowanej fotografii. Ktoś powie ?kłamstwo?, ?lukier?, ?karnawał obłudy?. Ale co jest warte życie bez mitów? Od szóstej rano do dwudziestej trzeciej, od przełknięcia do wydalania, od smaku do smrodu, od czkawki do śmiechu, od narodzin do ustania biologicznej funkcji. Ile jest warte życie w strachu, bez świadomości tego, co najpiękniejsze, z wykręconą zgryźliwie gębą, z przeżyciami sprowadzonymi jedynie do złości, biadolenia i kpin?

? Fortepian? ? zapytał Fabian, gdy skończyli i zapadła cisza.

? Ależ tam… Blacha, blacha. Trąbka.

? A to? ? wskazał na mundur i pas ze skórzaną kaburą, rzucone koło kosza, oraz na milicyjną czapkę, którą Stypa zapomniał zdjąć z głowy.

? Długo by gadać… Przed wojną pracowałem w studio Syrena-Electro na Chmielnej, słychać mnie u Ordonki, u sióstr Felskich w Królewnie Śnieżce, trąbiłem też po dancingach, opłacało się. Potem byłem na stałe w orkiestrze u Kataszka. Zresztą, co tam, niech pan wie: inaczej się też nazywałem, żyję tylko dzięki swojemu wyglądowi, a raczej dlatego, że wyglądałem inaczej, niż się nazywałem. Słomianym blondynkiem byłem, prawie albinosem. Kapujesz pan?

Podniósł ręce, wydął wargi i popatrzył po sobie tak jak człowiek, który pierwszy raz włożył nowe ubranie.

Fabian skinął głową, że kapuje.

? I z pałką woli pan chodzić? Teraz przecież też są tu taneczne orkiestry, sam słyszałem w radiu. Nie wrócił pan?

? Czasem nawet jest do kogo wracać, ale nie ma do czego. To najgorsze, co może być. Czasem się też zwyczajnie nie chce do niczego wracać. A pan nie musi mi nic o sobie mówić. Przed chwilą wszystko już pan powiedział ? spojrzał na puzon Fabiana. ? Teraz chodź pan lepiej ze mną do knajpy. Tu jest jedno miejsce, gdzie przychodzi paru takich, co też by sobie trochę pograli. Zupełnie niedaleko.

To ?zupełnie niedaleko? okazało się drugim końcem miasteczka. Zostawili za sobą żelazne ogrodzenie parku, przecięli plac za kościołem, minęli szpital wojskowy i duże sanatorium Warszawianka. W milczeniu szli ulicami, na których wiatr wzbijał ostatnie mokre liście. Ludzie opatulali się, czym mogli, znad kołnierzy i szalików łypały jednak na nich źrenice badawcze i czujne, bo musieli wyglądać jak konwojent z aresztantem.

Stanęli wreszcie pod szyldem z wypisaną złotymi, zakręconymi literami nazwą Jadłodajnia Współczesna, kategoria III. Lokal mieścił się na parterze solidnej murowanej willi, oddzielał go od ogródka i chodnika oszklony taras, w którym wybite szyby zastąpiono kawałkami płyty pilśniowej, a te jeszcze całe zasmarowano od środka jakimś białym mazidłem. Główne wejście było zatarasowane stosem desek i gratów, wchodziło się z boku, małymi drzwiami, pod zapaloną nad nimi, mrugającą żarówką. W środku jakby trwał permanentny remont. Kable wyłażące ze ścian, ślady po obtłuczonej gipsowej sztukaterii, wykute dziury pośpiesznie zachlapane cementem i liszaje starej, miejscami zeskrobanej farby. Mimo to jadłodajnia była czynna, przy stolikach, nad którymi fruwały żagielki papierowych serwetek, kłębili się konsumenci, prawie sami mężczyźni. Całość wnętrza spowijał jak ciemna chmura papierosowy dym o gęstości gazu bojowego, wymieszany z odorem wódki, smażeniny, parą od gotowanego mięsa i zgnilizną niepranych ścierek.

Wejście umundurowanego milicjanta w towarzystwie nieznanego indywiduum z cygarem w gębie zrobiło wrażenie. Gwar na sekundę przycichł, niektórzy ukradkiem odwrócili się od stolików, żeby zaraz pochylić się nad nimi mocniej i udawać, że ani jeden, ani drugi nic ich nie obchodzi. Stypa poprowadził Fabiana na koniec sali, do dużego stołu ukrytego za węgłem, gdzie stała tylko zepchnięta w kąt, nieużywana szafka na talerze.

? Mamy tu wykupione obiady ? wyjaśnił.

Przy stole kończył drugie danie wytworny staruszek ubrany w szary smoking z muszką w grochy. Pokrzywionym widelcem i tępym nożem posługiwał się z taką dystynkcją, jakby to były srebrne platery u Ritza, a zaróżowioną wodę ze szklanki z rozmoczonymi kostkami rabarbaru na spodzie popijał jak wystałego burgunda albo co najmniej hiszpańską tempranillę. Stypa zdążył szepnąć, że to emerytowany nauczyciel muzyki oraz historyk literatury amator, nieco już stuknięty, po czym staruszek wstał i przedstawił się Fabianowi nazwiskiem ?Zuppe?.
(…)

excentrycyWłodzimierz Kowalewski „Excentrycy”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 320

Opis: Koniec lat pięćdziesiątych. Ciechocinek. Jesień. Opustoszały polski kurort, sypiące się pensjonaty, bieda i szarzyzna. Do Wandy ? lwowskiej dentystki i śpiewaczki jazzowej ? która po powrocie z zesłania osiadła w Ciechocinku, przyjeżdża z Anglii starszy brat, Fabian, emigrant, puzonista jazzowy i znakomity tancerz. Przed wojną grał na transatlantykach. Zakłada swingowy big band i zaskakująco szybko znajdują się ludzie, którzy chcą grać razem z nim ? młodzi bikiniarze z przygrywającego na potańcówkach zespołu, gardzący muzyką stroiciel fortepianów, który w każdym pisarzu widzi homoseksualistę, dystyngowany doktor Vogt, klarnecista-amator, milicjant, który przed wojną był trębaczem? Do złożonego z miejscowych dziwaków big bandu dołączają Wanda i tajemnicza femme fatale Modesta. Fabian i Modesta zostają kochankami. ?Król i królowa swingu?, dwa barwne ptaki, żyją razem, zmagając się z trudną rzeczywistością tamtych lat. Pewnego dnia Modesta nagle znika, a historia miłosna zmienia się w opowieść z wątkiem szpiegowskim. Poruszająca powieść, w której liryzm splata się z ironią, a melancholia z groteską. O złamanych przez wojnę ludziach, o muzyce, granej na przekór ponurej rzeczywistości ? i o złudzeniach.

fot. Marcin Makowski / WFDiF

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek