Co się stanie, gdy odpiszesz na spam z prośbą o pomoc? Fragment thrillera „419. Wielki przekręt” Willa Fergusona

5 maja 2014

419_wielki_przekret_fragment
Co się stanie, gdy emerytowany nauczyciel Henry Curtis odpowie na spam z prośbą o pomoc, jakiego pełno otrzymujemy na nasze skrzynki pocztowe? Polecamy lekturę fragmentu intrygującego thrillera „419. Wielki przekręt” Willa Fergusona, który ukazał się nakładem wydawnictwa Muza.Booklips.pl jest patronem medialnym wydania.

„Mówią na nas czarodzieje, i nie bez powodu”. To jest alchemia, a nie nauka. Policyjny specjalista od internetu od razu się domyślił, domyślił się instynktownie. Posługiwał się w równej mierze magią, przepisowym protokołem i wyczuciem na równi z wyszkoleniem. Odnajdywał drogę w pamięci.

Pamięć była jak zamknięta cela, ale specjalista miał czarodziejską różdżkę, która ją otwierała, a kiedy to się stało, na powierzchnię wypłynęły dziesiątki skasowanych plików. Wyłoniły się z twardego dysku niczym duchy. E-mail po e-mailu. Ślady w eterze.

Schwytał w sieć cienie, wyciągnął je z głębin ? i się uśmiechnął.

TEMAT: Pilna wiadomość dla Pana Henry?ego Curtisa. Proszę przeczytać!
DATA: 12 września, 11:42 PM

Serdeczne pożyczenia! Przesyłam najszczersze pozdrowienia z Afryki. Piszę dziś do Pana w sprawie pilnej propozycji biznesowej, a choć ten list może Pana zaskoczyć, nalegam, aby przeczytał go Pan uważnie, gdyż podjęte przez Pana decyzje mogą mieć ogromny wpływ na przyszłość oraz dobro pewnej młodej osoby.

Zwracam się dziś do Pana na imię panny Sandry, córki doktora Atty, nieżyjącego dyrektora i przewodniczącego Komitetu Zawierania Kontraktów Nigeryjskiej Państwowej Korporacji Naftowej. Jak Pan zapewne słyszał, doktor Atta zginął tragicznie w wypadku helikoptera w Delcie Nigru w bardzo podejrzanych okolicznościach. Opiekę nad panną Sandrą miał przejąć jej stryj, który również naraził się zbrodniarzom wspieranym przez rząd. Stryj był dyrektorem wykonawczym Agencji Rozwoju Delty Nigru, współpracującej z Państwową Komisją Naftową przy wydobyciu ropy naftowej, eksportowanej do rafinerii OPEC i zagranicznych portów.

Dzięki pracy ojca i stryja panna Sandra, co nie powinno dziwić, odziedziczyła pokaźny majątek. Po tragicznym wypadku, w którym zginęli ojciec i stryj panny Sandry, jej matka pogrążyła się w nieutulonej żałobie, a dobro i życie panny Sandry znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie. Panna Sandra ma zaledwie dwadzieścia jeden lat i słynie z urody, mimo to nie może znaleźć kandydata na męża, gdyż musi się ukrywać przed wysoko postawionymi wrogami rodziny.

Zostałem przez nią upoważniony, by skontaktować się z Panem HENRYM CURTISEM i poprosić go o pomoc. Panna Sandra nie może zwrócić się do policji, gdyż policja bierze czynny udział w tym morderczym sprzysiężeniu. Panna Sandra błaga Pana na kolanach o ocalenie jej przed najstraszniejszą przyszłością.

Z wyrazami szacunku
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Pomyłka
DATA: 13 września, 12:06 AM

Przypuszczam, że z kimś mnie Pan pomylił. Proszę sprawdzić adres i wysłać ponowie wiadomość.

TEMAT: Przeprosiny dla Pana Curtisa!
DATA: 13 września, 10:49 PM

Och, mnóstwo przeprosin! Nie będę już Pana niepokoił w tej sprawie. Proszę tylko, aby nie dzielił się Pan z nikim szczegółami naszej korespondencji, gdyż nie chcę narażać życia panny Sandry bardziej, niż to konieczne. Niebezpieczeństwa czyhają na nią, jak można sobie wyobrazić, wszędzie.
Przepraszam najserdeczniej, iż ośmieliłem się Pana niepokoić. Kierowałem mój list do Pana Henry?ego Curtisa, absolwenta Uniwersytetu Athabasca, emerytowanego dyplomowanego nauczyciela, aktywnego członka Amatorskiego Stowarzyszenia Stolarskiego z Hounsfield Heights, subskrybenta ?Briar Hill Beacon Community Newspaper?, męża Helen Curtis, dziadka bliźniaczek, godnego szacunku członka swojej społeczności, znanego z uczciwości i prawości. Jeszcze raz przepraszam za tę pomyłkę pocztową.

Żegnam Pana
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Skonfundowany
DATA: 14 września, 12:11 AM

No cóż, napisał Pan o mnie, wyjąwszy tę część o szacunku społeczności (ha, ha). Jednak nadal uważam, że z kimś mnie Pan pomylił. Nie znam nikogo w Afryce.

TEMAT: Ale Afryka zna Pana!
DATA: 15 września, 12:04 AM

A więc to Pan! Jestem uszczęśliwiony, potwierdziwszy Pańską tożsamość! Pannę Sandrę próbował ocalić Pański kolega z Regionalnego Związku Zawodowego Nauczycieli Chinook, ale obawiam się, że zawiódł nas zupełnie, poinformowawszy o wszystkim swoją małżonkę i policję! Czy jest Pan w stanie wyobrazić sobie, czym grozi taki błąd? Informowaliśmy Pańskiego kolegę o niebezpieczeństwach grożących pannie Sandrze z rąk siepaczy, którzy zamordowali jej ojca, błagaliśmy go o ciszę, lecz mimo to rozpowiedział wszystkim o naszej sprawie, co panna Sandra może przypłacić życiem. Ze zrozumiałych względów nie możemy podać Panu nazwiska Pańskiego kolegi, ale na szczęście człowiek ów okazał się na tyle uprzejmy, że skontaktował nas z Panem, wyrażając przy tym nadzieję, że nie zawiedzie Pan w sytuacji, której on sam nie sprostał.

Co zrozumiałe, nie powiadomił Pana o niczym, nie wyjaśnił Pana roli ani nie poinformował o nadziejach, jakie w Panu pokładamy, zatem proszę o wybaczenie, iż ośmieliłem się Pana niepokoić. Zapewniam, że nie będę już zwracał się do Pana na imię panny Sandry. Proszę tylko, aby skasował Pan naszą wcześniejszą korespondencję i nie rozmawiał z NIKIM o tej sprawie. Panna Sandra nie prosi o pieniądze. Przeciwnie! Ma własny majątek. Potrzebuje natomiast osoby zaufanej w obcym kraju. Rozumiem, że jest Pan zbyt zajęty, aby jej pomóc. Wyjaśnię pannie Sandrze tę sytuację, kiedy tylko ją zobaczę.

Zasmucony
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Panna Sandra
DATA: 15 września, 11:02 PM

Jeśli nie chodzi o pieniądze, to o co chodzi?

TEMAT: Wybawca
DATA: 15 września, 11:54 PM

Panna Sandra nie chce dla siebie niczego, ale potrzebuje pomocy. Potrzebuje kogoś, kto odbierze pieniądze, a nie podaruje jej pieniądze. Przypuszczam, że będę musiał wyjaśnić Panu, dlaczego ta sprawa jest taka pilna.

Nie tak dawno temu zdiagnozowano u mnie raka prostaty i przełyku, nie wspominając o nadciśnieniu. Lekarze nie pozostawili najmniejszej wątpliwości, że moje schorzenia zakończą się śmiercią. Zdaję sobie sprawę ze spustoszeń, jakie choroba już we mnie poczyniła, i znalazłem się na łasce chemicznych koktajli, jakie są mi podawane. Lekarstwa te łagodzą w znacznym stopniu ból, ale mój stan zdrowia się nie poprawia. Cały mój majątek nie jest w stanie zapewnić mi powrotu do zdrowia. Moje schorzenia nie podjadają się żadnym kuracjom, a lekarze liczą czas, jaki mi pozostał, w tygodniach.

Dla mnie jest już za późno, ale nie dla panny Sandry. Ostatnim dobrym uczynkiem, jakiego chcę dokonać na tej ziemi, jest ocalenie mojej ukochanej chrzestniaczki, panny Sandry, jedynej córki mego przyjaciela od najwcześniejszych lat, doktora Atty.

Proszę zrozumieć, że panna Sandra nie chce niczego, poza szansą na spokojne życie. Czyż nie pragniemy tego wszyscy? Ma ogromną nadzieję, że będzie mogła rozpocząć wszystko od nowa w Pańskim kraju. Jest całkowicie niezależna finansowo, a odziedziczony majątek pozwoli jej nawet inwestować, być może w Pańskim mieście. Być może będzie Pan mógł jej doradzać w tej materii.

Jedyne, co trzeba zrobić, to wydobyć pieniądze z okowów Centralnego Banku Nigerii. Chodzi o najprostszy przelew funduszy, o nic więcej. Mogę przesłać Panu przy pierwszej sposobności opis wszystkich procedur. Ważny jest natomiast czas. Jeśli się nie pospieszymy, majątek odziedziczony przez pannę Sandrę zostanie skonfiskowany przez skorumpowany rząd nigeryjski oraz jego wojskowych zauszników marzących tylko o tym, by odegrać się na pannie Sandrze. By pozbawić ją dóbr i godności, ukraść jej majątek, odebrać przyszłość i przeznaczyć odziedziczone przez nią pieniądze na nierząd i nepotyzm. Jako chrześcijanin stojący u bram Królestwa Niebieskiego, jako ostatni żyjący opiekun mej chrzestniaczki, nie mogę pozwolić, aby do tego doszło.

Mój drogi Henry (Czy mogę tak się do Pana zwracać? Przypuszczam, że tak, gdyż wyczuwam w nas pokrewieństwo dusz). Musimy dokonać transferu pieniędzy panny Sandry na konto bankowe poza Afryką. To wszystko. To całkiem proste. Musimy jednak zrobić to diskretnie i jak najszybciej. Dokonałbym tego sam, nawet znękany chorobą, i nie prosił nikogo o pomoc, ale jestem nigeryjskim urzędnikiem państwowym, a tutejszy kodeks służby cywilnej nie zezwala urzędnikom na posiadanie zagranicznych kont. Dlatego potrzebuję Twojej pomocy.

Jedyną rzeczą, jakiej od Ciebie oczekujemy, jest pozwolenie na zdepozytowanie i przechowanie pieniędzy na Twoim koncie. Będzie to jednorazowa transakcja, która ocali życie młodej dziewczyny! Za tę pomoc proponuję Ci, Henry, wynagrodzenie wysokości 15 procent przelanej kwoty. Będziesz mógł je potrącić natychmiast, gdy tylko pieniądze trafią na Twoje konto. Jeśli się nie zgodzisz, poinformuj nas, proszę, jak najprędzej, byśmy zdążyli znaleźć inną osobę.

Jak zawsze będę nalegał, abyś zachował największą dyskrecję w tej sprawie i dochował tajemnicy bez względu na podjętą decyzję. Musimy wystrzegać się złoczyńców i ludzi niegodnych, gotowych do oszustw pod byle pozorem.

Z nadzieją
mecenas Victor Okechukwu

TEMAT: Panna Sandra
DATA: 16 września, 12:14 AM

Doprawdy nie wiem, czy zdołam pomóc. O jakiej kwocie mówimy?

TEMAT: Ściśle tajne!
DATA: 16 września, 1:19 AM

Kwota, według płynnego kursu wymiany, szacowanego przez niezależny fundusz sekurytyzacyjny, wynosi $35,600,000, słownie: TRZYDZIEŚCI PIĘĆ MILIONÓW SZEŚĆSET TYSIĘCY dolarów amerykańskich.

Z dużą serdecznością
mecenas Victor Okechukwu

21

Na dworze chinook dzieli niebo ? jasny błękit spycha ciemne chmury szerokim łukowatym frontem. W centrum handlowym ojciec Laury siedzi na ławce i wpatruje się w posadzkę, marszcząc w zamyśleniu czoło.

Laura właśnie wprowadziła się do mieszkania nad Northill Plaza i ciągle gromadzi najpotrzebniejsze sprzęty: wszystko, począwszy od elektrycznego czajnika do szczotki do ubikacji. Tata przyjechał pomóc córce. Co w tym przypadku oznacza ?pomoc finansową i długie okresy oczekiwania przed sklepami?.

? Możesz tu chwilę zaczekać? ? zapytała przed Searsem. ? Muszę jeszcze kupić parę rzeczy.

?Chwila? to bardzo nieprecyzyjna jednostka miary upływu czasu. Wyłoniła się z Searsa z pełnymi torbami dobre pół godziny później i odnalazła wzrokiem tatę wpatrzonego w posadzkę.

? Skamieniałości ? powiedział. ? Spójrz.

Usiadła obok niego i zdmuchnęła grzywkę z oczu.

? Przepraszam, że to tak długo trwało.

? O, tu? widzisz? Skamieniałości na płytkach. ? Rozejrzał się. ? Ale tylko tutaj. I nigdzie indziej.

Skamieniałości? Potrzebowała długiej chwili, żeby domyślić się, o czym mówi. Nie były to, oczywiście, prawdziwe skamieniałości. Sztuczne. Wtopione w płytki wokół ławki. Skamieniałości dekoracyjne.

Tata wstał i uśmiechnął się do niej.

? Początkowo myślałem, że to ma coś wspólnego z? no, wiesz? przemysłem naftowym. Naftowe Miasto i tak dalej. Ale potem zauważyłem następne? ? Był podekscytowany, to znaczy na tyle podekscytowany, na ile mógł być jej ojciec. ? Chodź, pokażę ci.

Poprowadził ją przez centrum handlowe do drugiego zestawu ławek.

? Tutaj też, widzisz? ? Wskazał zawijas wtopiony w posadzkę. ? Wiatr.

No jasne! Nieco abstrakcyjne chmurki przypominające bajkową ilustrację zefirka.

? I jest tego więcej! ? wykrzyknął, gnając przed siebie, gdy Laura starała się dotrzymać mu kroku z ciężkimi torbami w rękach. Tata należał do mężczyzn, którzy zawsze noszą ciężkie torby i odbierają je od kobiet. Skoro zachował się inaczej, to musiało znaczyć, że coś go zafascynowało. ? Widzisz! ? Wskazał palcem fale układające się koncentrycznie w kręgach, jakby ktoś wrzucił kamyk do stawu. ? Fale ? powiedział z dumą.

? Masz rację, tato ? mruknęła Laura. ? Nigdy tego nie zauważyłam.

Miał roziskrzone oczy.

? Potrzebowałem trochę czasu, żeby to rozgryźć. Co przedstawiają te skamieniałości. Ale to proste: ziemia, powietrze i woda. Żywioły. ? Zmarszczył czoło. ? Tylko nie mogę znaleźć ognia. A sprawdzałem wszędzie.

? Tato? ? powiedziała cicho. ? Mam ciężkie torby?

? Och, przepraszam! Daj mi je! ? Dotarli już niemal do części restauracyjnej. ? Co zjesz? ? zapytał. ? Ja stawiam.

? Nie jestem za bardzo głodna ? powiedziała. ? Choć pewnie powinnam. Chińszczyzna? Coś greckiego?

? Może być. Choć ja mam dziś ochotę na coś włoskiego ? odrzekł z uśmiechem.

Jedli pizzę. Rozmawiali o jej nowym mieszkaniu i widoku z okien na miasto. Tata podniósł wzrok ku świetlikom i nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech.

? Znalazłem ? powiedział. Wcześniej patrzył w ziemię i na tym polegał jego problem.

Spojrzała w górę. Złocisty rozbłysk wokół świetlika nad ich głowami, nad całą częścią restauracyjną. To nie był ogień, ale słońce! Ktoś zadał sobie wiele trudu, by włączyć cztery żywioły w wystrój centrum handlowego. By dowieść, że coś się za nim kryje.

? Ale nie ma śniegu. ? Laura się roześmiała. ? Zawsze myślałam, że śnieg jest piątym żywiołem, przynajmniej w tej części świata.

Zastanowił się nad tym.

? Śnieg. To woda plus powietrze. Minus słońce, żeby zamarzł. ? A potem, wciąż rozpromieniony, jakby odnalazł skarb, dodał: ? Mamy je wszystkie!

Chciała powiedzieć: ?Nie my! Ty!?. Ale uśmiechnęła się tylko i rzuciła:

? Jasne.

22

Młody mężczyzna w jedwabnej koszuli, sączący herbatę imbirową, przewijający e-maile w kawiarence internetowej. To jest Festac Town w kontynentalnym Lagos. Wioska w mieście. Labirynt splątanych ulic, uliczek wiodących do zaułków, zaułków kończących się ślepo za zakrętem. W Festac Town zawsze wraca się po własnych śladach.

W kafejce: rzędy ekranów komputerowych. Przygarbione sylwetki, papierosy. Terkoczący wiatrak u sufitu. Ruch na dworze: klaksony i wyjące auta, zepsute tłumiki.

Młody mężczyzna trafił na ojca Laury przez internetowe forum dla emerytowanych nauczycieli i tygodniami śledził go w cyberprzestrzeni. A choć miał parę innych potencjalnych ofiar, które urabiał jak glinę ? przedsiębiorcę z Tallahassee, pastora z hrabstwa Wicklow ? jego uwagę zwrócił ten emerytowany nauczyciel: stary nudziarz, wnosząc po tym, co pisał w komentarzach na stronach dla stolarzy amatorów i internetowych forach, komentujący komentarze własnych komentarzy, udostępniający w sieci zdjęcia wnuczek i doradzający, jak posługiwać się przebijakiem i lutować.

?Jestem kominiarzem?, powtarzał często Henry.

?Przyniesiesz mi szczęście, jeśli cię pocałuję??, pytała Helen.

?Sobie tak ? odpowiadał. ? Ale nie wiem, czy Tobie?.

?Jestem kominiarzem?.

Początkowo mówił tak o sobie ze śmiechem, a potem poważniej. ?Czyszczę kominy. Skręcam baciki na konie. Szyję fiszbinowe gorsety. Dostarczam mleko pod drzwi. Jestem rodzinnym lekarzem?.

Nauczyciel (emeryt) robót ręcznych w szkole średniej poświęcił większość życia na zdobywanie umiejętności, których nikt już nie potrzebował. ?Czy ktoś uczy jeszcze robót ręcznych? ? pytał żonę. ? Poza szkołami zawodowymi i tym podobnymi?? Umiejętności, które doskonale opanował i przekazywał innym, traktuje się obecnie jak ?rzemiosło?, a nie jak wiedzę podstawową.

?Och, przestań narzekać ? mówiła Helen. ? Henry zawsze brał wszystko zbyt poważnie. Myślisz, że roboty ręczne to sztuka na wymarciu? To spójrz na gospodarstwo domowe! Kiedyś bycie dobrą gospodynią było powodem do dumy. A teraz? Pieczenie chleba, ciast, szycie, cerowanie? to wszystko stało się hobby?.

?Myślisz, że staliśmy się kimś takim ? hobbystami??

?Moja babcia przędła wełnę, skręcała włókna z kądzieli na kołowrotku. Nie mam pojęcia jak. A ty, mój drogi, nie zbudowałeś nam wiatraka ani koła wodnego?.

Ale Henry?emu właśnie o to chodziło. Henry Curtis potrafił rozłożyć gaźnik i złożyć go z zamkniętymi oczyma ? do tego naoliwić i ustawić ręcznie urządzenie biegu jałowego. Ale dziś już nikt nie produkuje gaźników, gaźniki przestały mieć znaczenie. Jego żona celowała w kaligrafii, lecz kaligrafia również przestała się liczyć. Lutownica i ręcznie pisane zaproszenia. Gaźniki i kruszonka.

?Odchodzimy w przeszłość?, stwierdził.

?Nie pleć bzdur?, odpowiedziała.

?Znikamy, Helen. Rozpuszczamy się po kawałku i nawet o tym nie wiemy. Rano, kiedy się golę, dziwię się, że nie widzę przez siebie na wylot?.

Zawsze był ponurakiem. Laura odziedziczyła to po nim. Ale od czasu, gdy przeszedł na emeryturę, jego melancholia się nasiliła. Więc pewnego wieczoru, kiedy ?znikający człowiek? szukał czegoś w kuchni ? najpewniej czegoś, co leżało w tym samym miejscu od dwudziestu lat ? i zanim krzyknął: ?Helen, gdzie jest??, jego żona odłożyła czasopismo i powiedziała: ?Henry, ucieknijmy dokądś razem. Gdzieś, gdzie jest ciepło?.

Postawienie przed Henrym jakiegoś zadania zawsze poprawiało mu humor. Włączył komputer, wrzucił do wyszukiwarki parę haseł i? możliwości zaparły mu dech w piersiach. Zwrócił się więc o pomoc do znajomych z Facebooka. Oni z kolei zasugerowali ?pytanie do społeczności?. Więc Henry zadał pytanie na forum dla emerytowanych nauczycieli. ŻONA I JA MYŚLIMY O DŁUŻSZYCH WAKACJACH. ZASTANAWIAMY SIĘ NAD REJSEM. JAKIEŚ PROPOZYCJE? ?Alaska była wspaniała?. ?Norweskie fiordy. Polecam! Przyślę link?.
MYŚLAŁEM O CZYMŚ CIEPLEJSZYM.

?Zastanawialiście się nad Afryką??

NIGDY TAM NIE BYŁEM. POPŁYNĄŁBYM Z PRZYJEMNOŚCIĄ, ALE BOJĘ SIĘ PIRATÓW, HA, HA.

?Dzieciom spodoba się w Afryce?.

RACZEJ WNUCZKOM.

?Masz wnuczki? Szczęściarz z ciebie! Są na tyle duże, by zabrać je na safari??

MAJĄ DOPIERO CZTERY I PÓŁ ROKU. BLIŹNIACZKI. HELEN (MOJA ŻONA) CHCE JE ZABRAĆ DO DISNEYLANDU, ZANIM Z TEGO WYROSNĄ. JA JUŻ CHYBA WYROSŁEM, HA, HA.

Młody mężczyzna w jedwabnej koszuli wytarł szyję złożoną chusteczką. Lagos nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć, na tym polega problem. Mimo herbaty imbirowej i terkoczącego wiatraka dla ochłody lepki upał odnalazł do niego drogę.

Dwa komputery dalej siedział jakiś lamer o tępym spojrzeniu, który rzucił głośno pytanie:

? Jak się pisze ?dziedzictwo?? Mój słownik tego nie wie.

? Napisałeś to tak, że nawet słownik nie potrafi rozpoznać! Co za wstyd! ? W kafejce rozległy się śmiechy, a ktoś inny krzyknął: ? Potrzebował dwóch tygodni, żeby znaleźć klawisz ze znakiem dolara!

Jeszcze głośniejsze śmiechy. Winston westchnął. Upił łyk herbaty. Cytryna i imbir. Gdzieś w głębi kafejki grało radio:

Oyibo, pytam cię,
Kto jest teraz dey mugu?
Kto jest teraz dey mastah?

Hałas i wrzawa na ulicy. Zapach wołowiny i ciepłego piwa. Kawiarnie internetowe są w Festac Town tak liczne jak stragany z suya i uliczni naganiacze. Podróż z miejsca, w którym mieszkał, trwała bardzo długo, codziennie spędzał godziny w minibusach danfo albo ? gdy zbyt wolny ruch całkiem zakorkował ulice ? na motocyklach okada zastępujących taksówki. Długa codzienna podróż. Ale podróż konieczna, bo uliczki Festac Town roją się od kawiarni z internetowymi antenami satelitarnymi, a kiedy nie ma wolnych miejsc w tych kawiarniach ? od mniej niezawodnych kafejek z dostępem do sieci przez NITEL.

NITEL był państwowym dostawcą, zatem kafejki, w których zapewniał dostęp do internetu, musiały wywieszać na ścianach tabliczki: ?Wayo Man, znikajcie!?. Niektóre z tych tabliczek były bardziej konkretne: ?Żadnych e-mailowych naciągaczy!? albo ?Zabrania się masowego e-mailingu!?. Ale to była czysta formalność, bo Winston nigdy nie spotkał właściciela kafejki, który przechadzałby się między rzędami yahoo boys i pilnował, żeby jakaś babcia oyibo po drugiej stronie świata nie dała im się nabrać. Wystarczyło parę dodatkowych naira dla właściciela, a cały internet stał otworem.

Dzisiaj Winston siedział przed komputerem w Cyber Hunt Net Trakker Café. Płaciło się tu więcej, ale podawano wodę mineralną i herbatę (do woli, choć nie za darmo, bo w Lagos nic nie jest za darmo), okna wychodziły na ulicę, a u sufitu wisiały wiatraki dające przynajmniej złudzenie wiatru. Pocił się w tylu cyberpiecach z żużlobetonowych pustaków, że wolał wydać parę dodatkowych kobo, by cieszyć się dopływem świeżego powietrza, nawet jeśli było parne i śmierdziało spalinami.

Winston rozpoczął jednoosobową działalność gospodarczą od zakupu prostego programu do wyszukiwania adresów e-mailowych. Wpisywał przypadkowe nazwiska do wyszukiwarki, klikał prawym przyciskiem myszy ZAZNACZ WSZYSTKO i wrzucał całą zawartość do programu, który oddzielał adresy e-mailowe od całej reszty. Adresy te wklejał do pola UDW ? Ukryte do wiadomości ? na stronie, na której miał konta internetowe, dołączał standardowy list Szanowny Panie, Szanowna Pani, jestem synem przebywającego na wygnaniu nigeryjskiego dyplomaty?, a także oddzielny adres zwrotny, i wysyłał. To była nauka, a nie sztuka. Wiedział o tym. Im więcej wysyła się wiadomości, tym większe szanse na złowienie odpowiedzi. Takie są brutalne prawa matematyki.

Pracowity chłopak mógł wysłać setki, a nawet tysiące e-maili jednego dnia. Mógł je wysyłać dopóty, dopóki nie zamknęli mu konta na serwerze, wyświetlając nieunikniony komunikat: Uwaga! Osiągnąłeś limit wysyłania wiadomości. Wtedy należało odczekać kilka dni na strumyczek odpowiedzi wysyłanych na adres wpisany do listu. (Odbiorcy nie mogą kliknąć zwyczajnie ?odpowiedz?, bo adres, z którego wysyła się e-maile, od razu się zapcha). Ci, którzy odpowiadali, choćby pisząc: Zaszła pomyłka, otrzymywali spersonalizowaną wiadomość. Ale łowienie ich nie było łatwe ? skubanie spławika rzadko zamieniało się w prawdziwe branie.

Winston zorientował się stosunkowo wcześnie, że ilość masowego e-mailingu nie przeradza się w jakość. Można się było zniechęcić, gdy po wysłaniu dziesiątków tysięcy próśb otrzymywało się tylko automatyczne odpowiedzi albo nic. Wyglądało to tak, jakby cały świat ignorował Winstona. Ludzie stawali się bystrzejsi albo opracowali skuteczniejsze filtry antyspamowe. Ponieważ ludzka naiwność nie zna granic, podejrzewał, że to sprawa filtrów ? że to one, a nie nagły rozkwit krytycznego myślenia, powodują problem. Filtry antyspamowe przypominają oceaniczne traulery: przeczesują sieciami dno morza, zatapiając kutry rybackie i plącząc żyłki samodzielnych wędkarzy, którzy przecież chcą tylko zarobić na życie.

Nie idzie się na polowanie z procą. Nie łapie się kota, waląc w bęben. Winston o tym wiedział, a przecież widział przed sobą rzędy zgarbionych pleców, nad którymi unosił się papierosowy dym, rzędy yahoo boys wrzucających sformatowaną masówkę do sieci. Nazywali to nalotem dywanowym. Zdaniem Winstona było to zwykłe marnowanie czasu.

Winston był inny. Nie stosował sztuczek wyszukiwaczy adresów e-mailowych i nie urządzał na oślep nalotów dywanowych. Spędzał więcej czasu na pierwszej linii, na odnajdywaniu celów, przygotowywaniu wypadów. Nie stosował już celowo prymitywnych niegramatycznych zdań i godnej pożałowania ortografii, mówiącej: ?Oto wieśniak z milionami dolarów, łatwa zdobycz?. Te ?formaty?, jak o nich mówiono, brały na cel głupią chciwość ? ludzi zacierających z zadowoleniem ręce i chichoczących pod nosem na myśl o pozbawieniu majątku łatwowiernych Nigeryjczyków. Winston szukał inteligentnej chciwości, a przynajmniej myślącej chciwości. Jego podejście było bardziej? wyrafinowane. Właśnie tego słowa szukał. Sformatowana masówka na oślep była nie dla niego. Uderzał z chirurgiczną precyzją, nie strzelał z kałacha gdzie popadnie.

Uważał się nade wszystko za badacza ludzkości, osobę oddaną swojemu rzemiosłu, nieustannie doskonalącą umiejętności i narzędzia pracy. Koncentrował się na katalogach biznesowych, dorocznych raportach, broszurach zamieszczanych w sieci, doniesieniach prasowych, a nawet na przeżytkach takich, jak sieciowa wersja książki telefonicznej. Wybierał cele, dopasowywał format, uderzał. Dodawał wyszukiwanie na Facebooku i w paru dodatkowych miejscach, po czym miał już w miarę dokładny profil potencjalnej ofiary: wiek, poglądy polityczne, wyznanie, zainteresowania. To pomagało w budowaniu zaufania, wykorzystywaniu błędnie pojmowanego poczucia wspólnoty. Jako wierny Kościoła prezbiteriańskiego? Jako admirator powieści sir Arthura Conan Doyle?a? Jako zagorzały czytelnik Twojego bloga o weselnych wpadkach? Szanowny Panie, muszę wyznać, że zamieszczony przez Pana w sieci esej o śpiewającym ptactwie Karoliny Południowej bardzo mnie ujął. Moim marzeniem jest ujrzenie na wolności zięby modrogrzbietej?

Kosztowało go to dużo trudu i przygotowań, ale gdy ofiara wpadła w sidła, pozostawała w nich na dobre. Schwytana na haczyk, wymagała dużej uwagi, umiejętnego ściągania żyłki, pokonywania oporu, popuszczania wędzidła, jeśli zaszła taka potrzeba, i ściągania wodzy, gdy musiał. Winston urodził się i wychował w mieście, ale rozumiał zwierzęta i znał się na rybołówstwie, wiedział, że niektóre ryby łowi się w sieci, a inne na przynętę, a jeszcze inne należy trafić ościeniem z zaskoczenia, szybko. Nie posługiwał się rzecz jasna wędką, ale słowami i marzeniami. Ta gra nie była krwawym sportem, tylko opowiadaniem bajek, a Winston czuł się czasem jak sprzedawca snów albo producent filmowy lub scenarzysta mający po drugiej stronie mugu, którego obsadzał w dowolnej, wymarzonej przez niego roli.

Przez niego albo przez nią.

Kobiety mugu nie zdarzały się zbyt często, ale brały udział w tej grze. Wszyscy słyszeli o pewnej wdowie z Hongkongu, która pozbyła się grubych milionów. Wspaniałe oszustwo trafiało na pierwsze strony serwisów informacyjnych tylko wtedy, gdy ci lenie z Komisji Przestępstw Gospodarczych i Finansowych zdołali schwytać sprawcę i zamiast zachować się przyzwoicie i przyjąć łapówkę, stawiali go przed sądem. W wypadku wdowy z Hongkongu zwrócili jej nawet pieniądze! Co za idioci! Myśl o tym napawała Winstona smutkiem. Taka strata, tyle zmarnowanej pracy ? zmarnowanej przez wsadzających nos w nie swoje sprawy idealistów z KPGF, którzy nie potrafią docenić kunsztu takiego przedsięwzięcia.

Myśliwy. Rybak. Przedsiębiorca. Reżyser z Nollywood. Winston widział siebie w wielu rolach, ale z pewnością nie w roli przestępcy. Przestępcom brakuje kunsztu. Przestępcy walą ludzi pałkami po głowach i kradną im portfele, przeszukują torby. Przestępcy mordują, a guymeni uwodzą. Winston nie rabował pieniędzy mugu, oni sami mu je dawali, zaślepieni chciwością, oślepieni błyskiem dolarów. A kiedy sami dają pieniądze, to nie jest kradzież.

Czasem na czatach albo na internetowych forach pojawiał się komunikat ?Jestem tu ooooooo?, albo ?Mugu guymen trzymajcie się z daleka?, co oznaczało, że ktoś inny poluje w tej okolicy. Mógł to być ktoś siedzący dwa komputery dalej, ale protokół wymagał, żeby się wycofać, choć czasem guymeni prowadzili ze sobą walki w sieci, jeśli połów zapowiadał się obficie. Nazywali to wojną mugu. Winston unikał wojen. Wojny są przeciwskuteczne i oddalają od zasadniczych zadań: schwytać we wnyki, wbić dzidę, porwać i wycisnąć mugu, jelenia, do czysta.

Czasem w sieci trafiały się CV z adresami, e-mailami i numerami telefonów. To było szczególnie przydatne, gdy wypuszczało się mugu z sideł, groziło mu się śmiercią ? jemu lub jego bliskim ? i tak dalej. Tego rodzaju wymiany kończyły się zazwyczaj błagalnymi prośbami mugu: ?Och, zrujnowałeś mnie?, ?Och, oszukałeś mnie?. Niekiedy błagalne prośby zamieniały się w groźby prawne ? irytujące, ale nic ponad to ? i w takich sytuacjach adres zamieszkania okazywał się prawdziwym skarbem. Wystarczyło dołączyć do wiadomości zdjęcie domu mugu z Google Street View i napisać: ?Wiemy, gdzie mieszkasz?. To najczęściej zamykało im usta. Niebezpieczeństwo działań prawnych nigdy nie było zbyt wielkie, przypominało raczej brzęczenie natrętnej muchy. Irytowało, szczególnie wtedy, gdy skrzynka zapychała się od gniewnych/zasmuconych/niegrzecznych/zdumionych e-maili.

Prawdziwym niebezpieczeństwem tutaj, w Lagos, były nagłe naloty tych leni z KPGF, którzy w przypływie sumienności starali się ?zrehabilitować? Nigerię w oczach świata. Przeszkadzali ciężko pracującym czterystadziewiętnastkom, organizując dla ogólnoświatowej publiczności najazdy i masowe aresztowania. Winston wpadł kiedyś podczas takiego nalotu i dlatego przemieszczał się teraz z jednej kawiarni internetowej do drugiej, nie pracował po nocach i obmyślał alternatywną drogę ewakuacji.

Zaczynał jako yahoo boy, wykorzystując niższe nocne taryfy w kawiarniach, w których zapalano neon ZAMKNIĘTE i zamykano drzwi. Nigdy nie dbał o towarzystwo pracujących nocami chłopaków. Ciche śmiechy, rozpacz udająca koleżeńskość, szczypiący w oczy papierosowy dym ? czy tylko on nie pali w całym Lagos? ? nieustanne głupie docinki, męcząca obsesja na punkcie kobiet. Nie siedział po nocach po to, by dzielić się obleśnymi opowieściami o podbojach erotycznych, prawdziwych czy wymyślonych. Prowadził interes, a głośne dyskusje innych yahoo boys o najlepszym sposobie na poderwanie panienki z Wyspy Wiktorii i sprowadzenie jej za pomocą czterysta dziewiętnaście do łóżka działały mu na nerwy. Winston miał większe plany.

Nie był zwykłym wayomanem, oszustem, naciągaczem, prestidigitatorem z wesołego miasteczka. Był prawdziwym guymanem, żyjącym dzięki sprytowi, rozumowi, przebijającym stawkę. Tak sobie wmawiał, żeby podnieść się na duchu, kiedy było mu źle.

Zdarzało się, że wyrzucał sobie, iż nie koleguje się z yahoo boys, nie wymienia z nimi podpowiedziami, nie dzieli się radami. Kupił przecież pierwsze formaty od jednego z nich ? była to długa prośba od wdowy po generale Abacha, niemal komicznie niezdarna i wewnętrznie niespójna, ale dobra na początek. Po dwustu próbach się zwróciła: pewien student politechniki z Edynburga wyskoczył z paru tysięcy funtów ? niewiele, ale Winston mógł nadal pracować.

Teraz to wszystko wydawało się bardzo odległe. Winston poprosił gestem o kolejną szklankę herbaty. Yahoo boys pili wodę mineralną i piwo, ale Winston nie był jednym z nich. Cytryna i imbir.

Stłumił ciężkie westchnienie i przesunął listę kompilowanych profili.

Wielomilionowe miasto wzniesione na bagnie, na kamieniach, na wilgotnych wyspach. Trudno o gorsze miejsce dla metropolii, ale takie jest Lagos. Istnieje wbrew zdrowemu rozsądkowi. Winston marzył o porządnych miastach zbudowanych według planu, bez nieskończonych warstw oszustwa i ucieczki, w jakich pogrążało się Lagos. Yahoo boys byli niecierpliwi, ale to ich problem. No i problem miasta. Lagos żyje w pośpiechu, zawsze stawiając na swoim. A wystarczyłoby mniej zamętu, a więcej strategii. Załatwienie najprostszych spraw ? jak pójście do fryzjera, zapłacenie rachunku ? kosztuje tu mnóstwo energii. Każda transakcja musi zostać rozłożona na czynniki pierwsze, każdy punkt widzenia uzgadnia się w niekończących się debatach i szczegółach doprowadzających do szaleństwa. Takie rzeczy pozbawiają człowieka energii, wysysają zyski. Gdyby tę energię dało się skanalizować! Gdybyśmy szli równym krokiem, zawojowalibyśmy świat!

Ale, rzecz jasna, siła Lagos polega właśnie na tym, że to miasto nie maszeruje równym krokiem. Winston o tym wie. Słabość miasta stanowi o jego potędze.

?Padamy na ziemię jak krople deszczu. Dlaczego mam padać tutaj??, pomyślał.

Marzył o przeniesieniu największej nigeryjskiej innowacji, systemu czterysta dziewiętnaście, na wyższy poziom ? w Europie, Wielkiej Brytanii, Nowym Jorku, Londynie. Ale nie w fontannach krwi i z przytupem, jak robiły to uliczne gangi, mafijne syndykaty albo reketierzy wynajmowani za granicą, sprowadzani do Ameryki i Europy, łamiący mugu kości ? lecz spokojniej, lepiej, na większą skalę i w sposób bardziej wyrafinowany. Korporacja czterysta dziewiętnaście, z menedżerami i dyrektorami zarządu, działająca w ramach prawa, a nie poza nim. Globalne czterysta dziewiętnaście.
Nawet najlepsi guymeni z Lagos nie wykorzystują w pełni globalnych zasobów, które są przeogromne. A on? musi się męczyć w Festac Town, pisząc absurdalne wiadomości do absurdalnych mugu marzących ? jak zawsze ? o bogactwie.

Tragedia polega na tym, że marzenie Winstona na zawsze pozostanie marzeniem. Nalot, podczas którego wpadł na Wyspie Wiktorii, zaprzepaścił jego przyszłość. Dostał wyrok w zawieszeniu, musi meldować się u kuratora. Zabrali mu paszport, więc nie mógł polecieć do Anglii na absolutorium siostry, z czego musiał tłumaczyć się rodzicom. Prawda jest taka, że został napiętnowany jak Kain i nigdy nie opuści Nigerii. Nie dostanie żadnej wizy, nie zdoła stąd uciec. Wyrok w zawieszeniu ulegnie zatarciu, taką miał przynajmniej nadzieję, ale mleko już się rozlało. Ma kryminalną przeszłość, a jedyny sposób, żeby się stąd wydostać, to uciec nielegalnie do innego kraju jak zwykły uchodźca, co automatycznie uniemożliwi Winstonowi zbudowanie czterystadziewiętnastki na skalę globalną.

Może zdoła załatwić sobie jakiegoś sponsora, kogoś niespokrewnionego, kto za niego poręczy? Może spotka piękną kobietę oyibo i zdoła ją oczarować i wziąć z nią ślub? Roześmiał się wbrew sobie.

Ale póki co siedzi w Festac Town i wystukuje na klawiaturze bajki:

Przepraszam najserdeczniej, iż ośmieliłem się Pana niepokoić. Kierowałem mój list do Pana Henry?ego Curtisa, absolwenta Uniwersytetu Athabasca, emerytowanego dyplomowanego nauczyciela, aktywnego członka Amatorskiego Stowarzyszenia Stolarskiego z Hounsfield Heights, subskrybenta ?Briar Hill Beacon Community Newspaper?, męża Helen Curtis, dziadka bliźniaczek?
(…)

419-wielki-przekretWill Ferguson „419. Wielki przekręt”
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 464

Opis: W Calgary ginie w wypadku samochodowym starszy mężczyzna, niejaki Henry Curtis. Pozostawił żonę i dorosłe dzieci. Policja podejrzewa, że jego wóz został zepchnięty z mostu lub że mężczyzna popełnił samobójstwo. Ale Henry Curtis był emerytowanym nauczycielem i wiódł – zdawałoby się ? spokojne i przewidywalne życie. Okazuje się jednak, że jego bliscy nie wiedzieli o nim wszystkiego. Jakiś czas przedtem otrzymał on tajemniczy e-mail z Afryki z prośbą o pomoc pewnej osieroconej nigeryjskiej dziedziczce fortuny. Tak zaczęła się dramatyczna historia internetowej korespondencji i skomplikowanych międzynarodowych „interesów”, która zakończyła się ukrywanym przed rodziną bankructwem Henry’ego i jego tragiczną śmiercią. Laura, córka Curtisa, wyrusza w podróż, by odszukać zabójców ojca. Rozpoczyna grę, której stawka jest większa niż przypuszcza. (więcej o książce)

Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek