Bad Brains, Black Flag i wielkie przejęcie sceny. Przedpremierowy fragment książki „Nie będę stała z tyłu – pamiętnik z punkowej rebelii” Nancy Barile

8 grudnia 2022

19 grudnia nakładem wydawnictwa Underdog Press ukaże się książka „Nie będę stała z tyłu – pamiętnik z punkowej rebelii”. Jej autorka, Nancy Barile, na początku lat 80. była aktywną uczestniczką rozwijającej się sceny hardcore punk w Filadelfii. Po latach postanowiła podzielić się wspomnieniami z tamtych czasów i opowiedzieć, jak zaangażowanie w tę subkulturę ukształtowało jej życie. Książkę przedpremierowo można zamówić na stronie wydawnictwa, a poniżej przeczytacie fragment.

W grudniu 1981 roku Black Flag wydało swój pierwszy album zatytułowany „Damaged”, na którym jako Henry Rollins pojawił się waszyngtończyk Henry Garfield, teraz oficjalnie już będący częścią kapeli z Los Angeles i jej nieokiełznanej energii. Płyta była naszym zdaniem rewelacyjna. Bawiliśmy się, przejmując parkiet w dzikim tańcu, kiedy DJ puszczał „Rise Above” albo „Six Pack”. Mrugałam do Allison i żartowałam:

– Kiedy piosenka się skończy, nie chcę widzieć na tym parkiecie nikogo obcego.

Po przesłuchaniu „Damaged” reszta moich płyt z angielskim punkiem robiła wrażenie powolnych; wyjątkiem była uderzająca z prędkością światła fala dźwięku Discharge.

W 1982 roku hardcore punk na naszych oczach przejął scenę. Czasy glam i punk rocka odchodziły powoli w niepamięć, wypierane przez takie kapele, jak nieziemsko szybkie Bad Brains czy nowa odsłona Black Flag z Henrym Rollinsem w roli frontmana. Sporo uwagi poświęca się dzisiaj dyskusjom o tym, czy na koncertach hardkorowych pod sceną były w ogóle jakieś dziewczyny. Krążą historie o kolesiach, którzy mówili do swoich dziewczyn „stań z tyłu i potrzymaj mi kurtkę”, żeby sami mogli skoczyć w tłum. Ale nie w Filadelfii. Tutaj kobiety rządziły koncertami i było to dla wszystkich oczywiste.

Rok zaczął się wybuchem kreatywności. 28 stycznia 1982 roku otworzył się na rogu South i Broad w Filadelfii nowy klub o nazwie Love. Promotorzy Chris Boas i Tom Sokol chcieli stworzyć miejsce, w którym zespoły i artyści mogą się spotkać i wymienić doświadczeniem zawodowym. Ponieważ nie stać ich było na prawdziwy szyld, wywiesili nad drzwiami wejściowymi wielki baner z wyszytym na wielokolorowym materiale słowem „Love”. Klub zaczął gościć zespoły z Filadelfii, takie jak Bunnydrums, Executive Slacks, The Stickmen i The Vels, a także poetów, w tym Marty’ego Watta. Oprócz koncertów punkowych Love organizowało też pokazy mody i wystawy sztuki.

Atmosfera w Love była fantastyczna. Czasem dzieciaki z sąsiedztwa wpadały do lokalu i tańczyły break dance, a potem puszczały w tłum kapelusz na datki. Ich umiejętności były imponujące. Hip-hop i rap zintegrowały się z innymi formami filadelfijskiej podziemnej kultury. Między koncertami zespołów w klubach, a także przed sklepami takimi jak Sound of Market Street czy Gola Electronics, dobiegał z głośników nowy muzyczny język ulic i dzielnic Filadelfii.

Love było otwarte na wszystkie gatunki muzyki i organizowano tam barwną mieszankę koncertów. Efektem wzajemnego przenikania się wpływów była fascynująca, nowatorska muzyka. W Love można było zobaczyć zarówno kapelę z syntezatorami, jak i electro funka czy hardcore punka. Te gatunki rozwijały się wokół nas; byliśmy nawzajem świadomi własnej obecności.

Chłopaki z Autistic Behavior bywali często u Stevena Eye’a, który mieszkał w zawsze tętniącym życiem mieszkaniu na najbardziej wysuniętym końcu Południowej Filadelfii. Steve miał kamerę wideo – wielkiego, ciężkiego potwora – którą taszczył na koncerty, żeby nagrywać występy zespołów. Technologia wideo była wówczas względnie nowa, a oglądanie koncertu, który widziało się na żywo poprzedniego dnia, robiło piorunujące wrażenie. Kolejnym cudem techniki był bankomat, w Filadelfii znany jako MAC. Zanim pojawiły się bankomaty, przed piątkowym wypadem na miasto musieliśmy biegać do banku, żeby zrealizować czek. Jeśli w weekend skończyły nam się pieniądze, mieliśmy problem.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Nancy Barile (@nancybarile)

Kiedy Johnny przeprowadził się na Zachodnie Wybrzeże, zaczęłam z członkami Autistic Behavior bywać u Steve’a i tak poznałam jego współlokatora, Bruce’a Momicha. Bruce miał dobrą pracę – służył w marynarce. Był też punkiem, skaterem i artystą graffiti. Do tego był bystry, odpowiedzialny i wyluzowany. Pracowałam nadal w kancelarii prawniczej i miło było mieć obok kogoś, kto rozumiał presję konserwatywnego środowiska pracy. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Chodziliśmy razem na koncerty. Spotykaliśmy się niemal co wieczór – i szliśmy do centrum handlowego na gyrosa albo do Jim’s na filadelfijskie kanapki typu „cheesesteak”. Przesiadywaliśmy w moim mieszkaniu albo u Bruce’a i Steve’a, oglądając nagrania z ostatnich koncertów i rozmawiając o muzyce.

Steve często gościł u siebie koncertujące zespoły. Do miasta przyjechała występująca od wielu lat kalifornijska kapela True Sounds of Liberty, w skrócie TSOL, którą zatrzymała się u Steve’a. Widziałam ich już kiedyś w City Gardens: wokalista, Jack Grisham, wyszedł na scenę w spódnicy. Jack miał w dupie, co myślą inni, co uznałam za powiew świeżości. TSOL byli jednocześnie kapelą polityczną, gotycką i hardkorową; ogromnie mi się to podobało. Przemawiał też do mnie typowo kalifornijski, surferski styl zespołu. Po występie TSOL w Love poznałam Jacka, który okazał się nieprzeciętnie zabawny i zabójczo przystojny. Do rana piliśmy piwo Ortlieb i spacerowaliśmy ulicami miasta. Tymczasem członkowie Autistic Behavior, głównie basista, Craig Surgent, i kumpel zespołu, Bruce Momich, non stop gadali o Bad Brains, punkowej kapeli założonej przez czarnych waszyngtończyków, którzy przenieśli się na stałe do Nowego Jorku. Chłopaki rozpływali się nad muzykalnością i intensywnością ich muzyki; oświadczyli, że kiedy już zobaczę Bad Brains, moje życie bezpowrotnie się odmieni.

Okazało się, że mieli rację. Zaprosili Bad Brains na wspólny występ w Elks Center. Koncert przekształcili w wydarzenie zatytułowane „The Action Ritual” („Rytuał działania”). Na scenie pojawili się też The Excuses, Seeds of Terror i Informed Sources. W Seeds of Terror grało dwóch braci o uroczych ksywkach Small (Niski) i Tall (Wysoki), którzy na potrzeby zespołu przerobili logo producenta deskorolek Dogtown. Seeds of Terror wprowadzali powiew lata w środku zimy i chciałam zobaczyć ich na żywo.

Koncert Bad Brains w Elks był dla mnie przełomowym wydarzeniem. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam: kiedy kapela weszła na scenę, moje ciało i umysł przeszył prąd. Muzyka na żywo zawsze wzbudzała we mnie silne cielesne reakcje, już kiedy w liceum po raz pierwszy widziałam występy Roda Stewarta, Bowiego, Alice’a Coopera czy Queen. Ale Bad Brains byli zdecydowanie potężniejsi.

Kiedy zespół zaczął grać, stałam z tyłu, obserwując małego Zeke’a Zagara, trzynastoletniego syna artysty Isaiaha Zagara. Nie chciałam, żeby Zeke albo jego kumpel, Jeffrey Thies, zostali rozdeptani przez chaotyczny tłum. Ale w ciągu kilku minut magnetyzm zespołu przyciągnął mnie pod samą scenę. Bad Brains tworzyli nieprzeciętnie utalentowani muzycy. Grali super szybko i głośno, a przy tym naprawdę dobrze. Gitarzysta zespołu, Dr. Know, bombardował wściekłymi riffami, od których dostawałam ciarek na plecach. Wokalista, H.R., był najbardziej szalonym frontmanem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Robił na scenie fikołki do tyłu. W punku, hardcore czy jakimkolwiek innym gatunku muzyki nie było drugiej takiej formacji jak Bad Brains. Wciąż trudno mi opisać, jak dynamicznie prezentowali się na scenie na początku lat 80.

Po pierwszym występie kapeli, jaki miałam okazję zobaczyć, powiedziałam znajomym:

– Zamierzam uczestniczyć we wszystkich koncertach tej kapeli i pojadę wszędzie, żeby ich zobaczyć.

Dotrzymałam słowa. Zaczęliśmy ze znajomymi jeździć na każdy występ Bad Brains w Nowym Jorku, New Jersey i Pensylwanii. Ich energia była niezrównana, po prostu nieziemska. Rzucałam się w wir zabawy w dzikim zapamiętaniu. Czasem koncerty przeciągały się do późnej nocy, często też odbywały się w środku tygodnia. Pewnego czwartkowego poranka po powrocie do domu z koncertu Bad Brains, który odbywał się w innym stanie, znajomi podrzucili mnie prosto pod obrotowe drzwi budynku PSFS. Żeby wyglądać elegancko, w windzie wciągnęłam na nogi rajstopy i oddałam się pracy na resztę dnia.

Bad Brains dodawali stopniowo do swoich setów coraz więcej reggae; podobało mi się to, o ile nadal wykonywali na żywo swoje szybsze hardkorowe numery. Ale kiedy przyjęli rastafarianizm, zaczęli prezentować mizoginiczne i homofobiczne postawy, a mnie coraz trudniej było z nimi sympatyzować. Krążyły historie o pogardliwych i wrogich komentarzach rzucanych przez zespół pod adresem osób homoseksualnych i kobiet. Byłam rozdarta tą przemianą, ponieważ kochałam ich muzykę. Chciałam, żeby się zamknęli i po prostu grali.

Zarówno teksty zespołów, jak i wypowiedzi ich członków na scenie i poza nią zawsze były dla mnie ważne. Od kiedy tylko nauczyłam się czytać, ślęczałam nad wkładkami z tekstami oraz publikowanymi w fanzinach wywiadami z zespołami. Wiedziałam, że bliżej mi do „Rise Above” Black Flag niż „Big A, Little A” Crassów. „Nazi Punks Fuck Off” Dead Kennedys miało dla mnie bardziej osobiste znaczenie niż „No Government” Anti-Pasti. Doceniałam wiedzę, którą zdobyłam dzięki tekstom piosenek. Ale nie zamierzałam wspierać zespołu, który wygłaszał homofobiczne i mizoginiczne tyrady.

***

Nawet kiedy organizowałam koncert, starałam się zawsze doświadczyć wszystkiego również jako uczestniczka. Podczas koncertu Black Flag także nie zamierzałam stać z tyłu. Allison i ja wcisnęłyśmy się pod samą scenę, tuż obok niezrównanej Becky Wreck. Mikrofon Black Flag należał już do Henry’ego Rollinsa, który wniósł do zespołu element fizyczności; kapela grała teraz cięższe, czasami wręcz elegijne numery. Henry biegał po scenie, krzyczał, a w pewnym momencie wymienił nawet parę ciosów z kimś z publiczności.

Nagranie wideo z koncertu Black Flag w Elks powinno ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące roli kobiet na filadelfijskiej scenie hardcore punka. Tuż pod sceną widać moje blond włosy i różową czuprynę Allison. Oberwałyśmy oczywiście parę razy z buta w głowę; nie dało się tego uniknąć, gdy stało się z samego przodu, pod gradem nurkujących w tłum. Wiele lat później Allison przejrzała dokładnie całe nagranie i naliczyła u siebie dziewięć uderzeń w czaszkę. Nie byłam tak wysoka jak ona, więc zebrałam o kilka ciosów mniej. Ale to nie miało dla nas znaczenia. Poczucie intymności płynące z bycia blisko kapeli było tego warte. Nie zastanawiałyśmy się nad tym za wiele. Nie miałam krzepy Allison, ale nie byłam też delikatnym płatkiem śniegu. Nie byłyśmy małymi kobietkami, za jakie miał nas świat – byłyśmy po prostu sobą i doskonale się bawiłyśmy.

Po koncercie ktoś zorganizował u siebie imprezę, na którą wpadli Black Flag. Pamiętam rozmowę z Chuckiem Dukowskim o tym, że mamy takie same buty, zielone podróbki Adidasa kupione w domu towarowym Sears (z dodatkowym, czwartym paskiem). Wspominając szczenięce lata sceny hardcore, często zapomina się o tym, że punkowcy potrafili w mgnieniu oka przeistoczyć się z siejących postrach postaci w urocze osoby.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Nancy Barile (@nancybarile)

***

W 1982 roku filadelfijskie zespoły punkowe i hardkorowe wyrastały jak grzyby po deszczu. Można było odnieść wrażenie, że codziennie powstaje jakaś nowa kapela. Staraliśmy się nawzajem wspierać. Chuck Meehan i ekscentryczny Neil Perry założyli YDI. Kapela miała w sobie więcej wściekłości i agresji od przeciętnego filadelfijskiego zespołu. Po Chucku i Neilu nie spodziewałam się niczego innego. Chuck chodził na koncerty, odkąd wyrósł z pieluch, więc mocna energia założonej przez niego kapeli nie była żadnym zaskoczeniem. Neil był zawsze pierwszy do pogo i nurkowania w tłum. Był wściekle gwałtownym frontmanem. Podziwiałam ich obu i byłam naprawdę podekscytowana, kiedy założyli własny zespół. Howard Twiggs z Sadistic Exploits dołączył do składu jako perkusista.

Mały skater Zeke Zagar założył z kolei razem z wokalistą Ethanem Jarvisem, gitarzystą Chuckiem Treece’em i perkusistą Tristanem Reignierem kapelę McRad. Jak łatwo się domyślić, grali szybkiego skate punka.

Tymczasem Sadistic Exploits i ja zaprosiliśmy Crucial Truth, The Mob i Public Disturbance na koncert w Elks 3 lipca 1982 roku. Dzień przed koncertem moi znajomi z Nowego Jorku, Jimmy G., John Watson i Chris Charucki z Cause for Alarm wpadli przed gigiem w odwiedziny do mnie i Allison. Przywieźli ze sobą wielką amerykańską flagę. Była naprawdę monstrualnych rozmiarów. Nie mam pojęcia, skąd ją wytrzasnęli. Poszliśmy na kolację do Jim’s Steaks, pospacerowaliśmy po mieście i opiliśmy się piwem Ortlieb’s, nazywanym przez nas „Joe’s Beer” („piwem Joego”), bo na etykietce widniał napis „Drink Joe’s Beer” („Pij piwo Joego”). Następnie postanowiliśmy wysprejować całą ścianę w mojej kawalerce nazwami i logo rozmaitych zespołów.

W sobotni poranek zadzwonił mój młodszy brat, Danny:

– Hej, tata i ja przyjeżdżamy do ciebie z prezentem, więc lepiej wygoń tych typów ze swojego mieszkania!

Panował nieznośny upał, więc tata postanowił zrobić mi niespodziankę i przywieźć mi do Filadelfii klimatyzator. Wiedziałam, że mój ojciec, wojskowy, nie zrozumie, dlaczego w moim maleńkim mieszkanku koczuje trzech punków z Nowego Jorku, i nie miało znaczenia, że jesteśmy wyłącznie kumplami. Ześwirowałby, widząc moje wysprejowane ściany. Nie wiedziałam, co robić. I wtedy Jimmy wpadł na genialny pomysł, żeby przykryć malunki gigantyczną amerykańską flagą, która rozmiarem idealnie pasowała na ścianę. Wyglądało to rewelacyjnie. Allison zatrzymała się u mnie na weekend, poprosiłam ją więc, żeby zabrała naszych gości na lunch. Dałam jej parę groszy i ubłagałam, żeby jak najszybciej wyciągnęła wszystkich z mieszkania.

Kiedy tata przyjechał gotów instalować klimatyzację, puszki po piwie leżały już w zsypie, dywan był odkurzony, a w mieszkaniu panował ład i porządek. Tata był zachwycony zawieszoną na ścianie wielką amerykańską flagą. Byłam bardzo wdzięczna za klimatyzator. Podziękowałam Danny’emu na ucho i pochwaliłam roztropność, dzięki której uprzedził mnie o wizycie. Później zaciągnęłam Chrisa i Jimmy’ego spacerem z mojego mieszkania na Dziewiątej i Clinton do Franklin Institute na Północną Dwudziestę Ulicę.

Upał sprawił, że zgodnie ze starą filadelfijską tradycją wskoczyliśmy w końcu do fontanny. Po powrocie do domu wypiliśmy parę kolejnych ortlieb’sów i puściliśmy kasetę Bad Brains „ROIR” tak głośno, że moi sąsiedzi walili w drzwi, grożąc wezwaniem policji. Uwielbiałam moich nowojorskich kumpli, którzy potrafili sprawić, że śmiałam się – dosłownie – do łez. Wreszcie udaliśmy się na koncert do Elks. Crucial Truth byli wciąż jednym z moich ulubionych zespołów; zaproszone kapele zagrały serię energetycznych setów, gwarantujących szaloną zabawę do utraty tchu. Nowojorczyków, którzy przyjechali specjalnie na imprezę, było więcej niż biletów. Próbowali czarować bramkarza, żeby dostać się do środka. Uznałam, że skoro już przyjechali z tak daleka, mogę wpuścić ich za friko.

Nowojorskie zespoły przypominały kapele z Waszyngtonu pod względem zdolności do mobilizacji fanów, którzy jeździli za nimi na koncerty odbywające się poza rodzinnym miastem. Kibicowaliśmy sobie nawzajem i z ekscytacją patrzyliśmy, jak z każdym tygodniem wszystko się rozwija. Większość kapel z Filadelfii nie mogła ze względów finansowych pozwolić sobie na trasę czy choćby występ dalej niż w New Jersey czy Nowym Jorku; dlatego też zawsze staraliśmy się wspierać koncertujące kapele. Nadal uważam jednak, że filadelfijskie zespoły nie osiągnęły należnego sobie sukcesu, ponieważ nie koncertowały tak intensywnie jak kapele z innych miast.

W grudniu 1982 roku Harold Passman, właściciel Love, został zastrzelony w napadzie rabunkowym. Lokal przejął jego syn, Bart Passman. Bart zwrócił się do Howarda Saundersa, zagorzałego fana punka i hardcore’u, mojego przyjaciela, Bruce’a Momicha, i Steve’a Eye’a, artysty wizjonera, żeby zacząć organizować w klubie wydarzenia. Grupa założyła Bungaboosheye Productions. Hardcore punk wiódł wówczas bezsprzeczny prym, wieńcząc proces, który wydarzył się w 1982 roku praktycznie na naszych oczach.
(…)

Nancy Barile „Nie będę stała z tyłu – pamiętnik z punkowej rebelii”
Tłumaczenie: Magdalena Kunz
Wydawnictwo: Underdog Press
Liczba stron: 224

Opis: Nancy Barile przeszła nietypową drogę: przykładna uczennica, rozczarowana realiami katolickiej edukacji, przeżyła fascynację muzyką lat 70. i stała się filarem filadelfijskiej sceny hardcore punk. Organizując jedne z pierwszych koncertów DIY w Filadelfii (między innymi dla Minor Threat i SSD) i udzielając się jako menadżer lokalnych kapel, Nancy znalazła się w samym centrum wydarzeń, podczas gdy pionierskie zespoły, takie jak Dead Kennedys i Black Flag, na nowo pisały historię muzyki popularnej. Nancy przetrwała punkowe zadymy, ostatecznie odnajdując w swoim buncie miłość i zyskując lepsze zrozumienie ludzkiej natury.

fot. główna: Rikki Ercoli

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek