Autor „Ptaka dobrego Boga” w biograficznej opowieści o Jamesie Brownie. Przeczytaj fragment „Załatw publikę i spadaj”

7 lutego 2018


Od 7 lutego w księgarniach znajdziecie najnowszą pozycję z serii Amerykańskiej wydawnictwa Czarne. „Załatw publikę i spadaj” to opowieść o jednej z najbardziej złożonych i fascynujących postaci w muzyce amerykańskiej ostatniego półwiecza, samozwańczym „najciężej pracującym facecie w showbiznesie”, Jamesie Brownie. W podróż śladami muzyka i jego bliskich zabiera nas James McBride, autor fenomenalnej powieści „Ptak dobrego Boga”. Poniżej możecie przeczytać fragment premierowej książki w przekładzie Macieja Świerkockiego.

Więcej pieniędzy

James Brown zaczął myśleć o swojej śmierci już w 1987 roku. Spisał testament i założył fundusz powierniczy trzynaście lat później, ale jego życie osobiste było wtedy zrujnowane. Drugie małżeństwo Browna, z Deidre (Dee Dee) Jenkins, skończyło się rozwodem. Umarł też jego ojciec, z którym był blisko związany. Trzecia żona, Adrienne, zmarła tragicznie dwa lata potem wskutek komplikacji po przeprowadzonym w Kalifornii zabiegu liposukcji, i jej śmierć okazała się miażdżącym ciosem dla muzyka. Jego czwarte małżeństwo, zawarte w grudniu 2001 roku z Tomi Rae Hynie, wokalistką śpiewającą w chórkach, którą poznał w Las Vegas, stało się katastrofą, ciągnącą się w sądach jeszcze bardzo długo już po śmierci Browna. Miał sześćdziesiąt osiem lat, kiedy się z nią ożenił; Tomi ? trzydzieści dwa. W tym samym roku urodziła mu syna, Jamesa juniora. Nie wzięła jednak rozwodu ze swoim poprzednim mężem, pochodzącym z Pakistanu Javedem Ahmedem. Jak twierdzi Emma Austin, James strasznie cierpiał, kiedy się o tym dowiedział (małżeństwo Hynie z Ahmedem zostało unieważnione dopiero trzy lata po jej ślubie z Brownem). Dzieci ? sześcioro, które uznał, jedno adoptowane i co najmniej czworo nieuznanych ? były chodzącym wdziękiem, tragedią albo chciwością, zależy, kogo o nie zapytać. W każdym razie musiały zawczasu ustalać daty i godziny spotkań, żeby zobaczyć się z ojcem. Pod koniec 1998 roku Brown stał się już starcem, który coraz bardziej izolował się od otoczenia.

Nadal jednak był liczącą się siłą; wybuchowy, nieznośny, uparty jak osioł i impulsywny, odniósł nawet kolejny sukces, bo kiedy w 1991 roku wyszedł z więzienia, udał mu się zdumiewający powrót na szczyt: dostał wyróżnienie od Kennedy Center, nagrał koncert dla telewizji HBO, wystąpił w epizodycznych rolach w dwóch filmach i znalazł sobie nową drużynę menedżerską, złożoną z Buddy?ego Dallasa i Davida Cannona, którzy przywrócili Brownowi wypłacalność. Dni jego chwały jednak przeminęły. Przemysł płytowy miał nowego króla, czyli muzykę rap, a organizm Browna zaczynał odmawiać posłuszeństwa. Lata tańca na scenie spowodowały u niego chroniczne bóle kolan i palców u stóp. Walczył też z rakiem trzustki i dokuczały mu nieustanne kłopoty z zębami. Miał implanty ? a często musiał mocno zaciskać zęby, bo w jego życiu nie brakowało wielu niezałatwionych spraw i wielkich rozczarowań. Miasto, które kochał, Augusta, podupadało z powodu ucieczki białych mieszkańców, pojawienia się pełnego przemocy hip-hopu, narkotyków i całego tradycyjnego zestawu skomplikowanych problemów, nękających rodziny murzyńskie w Ameryce. Brown wprawdzie sam był hojny dla ubogich, ale w żadnym wypadku nie popierał opieki społecznej. Nie podobało mu się nic, co odbierało ludziom chęć do pracy. Cannon wspomina, jak jego szef odwiedził kiedyś przytułek dla mężczyzn, gdzie otoczyło go tylu pensjonariuszy, że musiał wejść na drabinę, żeby do nich przemówić. Rozejrzał się po pełnej sali, a widząc wielu pozornie sprawnych mężczyzn, powiedział:

? Powinniście sie wstydzić. Powinniście pracować, zamiast siedzieć tutaj.

? Nie ma dla nas pracy ? odpowiedział ktoś. ? Jesteśmy ubodzy.

? Cóś wam powiem ? odrzekł Brown. ? Weźcie moje ciuchy, a ja włoże wasze. Do wieczora znajde jakomś robote. I nie bende szefem. Nie bende w stroju szefa. Ale cóś znajde.

Świat się skomplikował, a Brown znów stał na szczycie po latach bycia na dnie. Składał się z samych sprzeczności; był człowiekiem, który zostawił za sobą dużo spalonej ziemi. Przez większość życia zawodowego głosił ewangelię edukacji i ciężkiej pracy, a teraz postrzegano go jako kogoś w rodzaju błazna. James Brown skazaniec. James Brown rozrabiaka. James Brown, który znalazł się na dnie, gdzie ostatecznie kończy wielu muzyków. Wiedział o tym, i to go bolało. Próbował naprawić swoje postępowanie. Postanowił zrewanżować się społeczeństwu.

W roku 2000 wydał dwadzieścia tysięcy dolarów na prawników, żeby sporządzić nienaruszalny testament i podzielić majątek. Rzeczy osobiste pozostawił dzieciom, ustanawiając także fundusz edukacyjny w wysokości dwóch milionów dolarów dla swoich wnuków, gdyby chciały w przyszłości pójść na studia. Resztę, czyli większą część fortuny ? piosenki, wizerunek, wydawnictwa muzyczne ? złożył w funduszu powierniczym, któremu nadał nazwę I Feel Good, zdaniem Cannona wartym co najmniej sto milionów dolarów w chwili śmierci Browna. Fundusz został ustanowiony po to, by pomóc się kształcić ubogim dzieciom, zarówno białym, jak i czarnym, w Karolinie Południowej i Georgii. Brown postawił sprawę bardzo jasno: głównym kryterium miały być potrzeby, bez preferowania czarnych kosztem białych czy odwrotnie. „Dosyć tego” ? powiedział, odnosząc się do kwestii rasowych. Funduszem mieli zarządzać ci sami partnerzy biznesowi Browna, którzy pomogli mu wrócić na szczyt, David Cannon i Buddy Dallas, a także jego zaufany murzyński menedżer i miejscowy radny Albert „Judge” Bradley.

Co najmniej sto milionów dolarów na kształcenie białych i czarnych dzieci z ubogich rodzin w Karolinie Południowej i Georgii. A dziesięć lat po śmierci Browna w żadnym z tych dwóch stanów na edukację choćby jednego dzieciaka nie poszła nawet jedna dziesięciocentówka. Dlaczego?

Krótka odpowiedź brzmi: przez ludzką chciwość.

Odpowiedź długa jest nudna, taka, jaką lubią prawnicy. W ten właśnie sposób pracują współcześni gangsterzy. Nie wyciągają broni i nie przystawiają człowiekowi lufy do twarzy, tylko zarzucają go papierami. Zanudzają opinię publiczną w nadziei, że odwrócisz kartkę, zmienisz kanał, zaczniesz surfować po internecie, oglądać mecz, mrukniesz pod nosem, jakie to wszystko jest haniebne, powiesz: ?do diabła z tym?, i zajmiesz się czymś innym.

I właśnie tak to mniej więcej wyglądało.

*

Niełatwo jest opisać prawnicze grzęzawisko w Karolinie Południowej, stanie, który w kwestiach rasowych i klasowych wydaje się pozostawać pięćdziesiąt lat za resztą Ameryki. Tutaj prawie trzydzieści procent dzieci żyje poniżej progu ubóstwa, tu można zobaczyć biednych czarnych w okręgu Barnwell, jak włóczą się po miejscowych drogach w białych podkoszulkach, farmerkach i starych butach. Wyglądają niczym dawni niewolnicy; niektórzy przez całe życie ani razu nie byli poza granicą stanu, w którym wewnętrzna polityka roi się od politycznych rezunów, na woń czerwonego mięsa gotowych okładać się po łbach tak mocno, by nawet najbardziej doświadczonego politycznego weterana posłać z jego gadką od rzeczy na intensywną terapię. Straszliwa masakra dziewięciorga czarnoskórych parafian w Emanuel African Methodist Episcopal Church w Charleston, dokonana przez zaprzysięgłego rasistę, to tylko jeden drobny przykład burzliwych niepokojów, istniejących pod spokojną powierzchnią rasowej i politycznej codzienności w tym stanie. Jeśli nie ma polityki nieosobistej, to w Karolinie Południowej polityka jest osobista do kwadratu, bo to właśnie tutaj czterech stanowych ustawodawców, znanych jako Krąg Barnwell, w zasadzie rządziło stanem przez prawie trzydzieści lat ? przewodniczącego miejscowej Izby Reprezentantów spalono na stosie z powodów etycznych dopiero po ujawnieniu skrajnie hańbiących uchybień ? i to właśnie tutaj działa dziś cała siatka zastraszaczy i prawniczych bandytów, z których wielu to sędziowie i absolwenci University of South Carolina School of Law, rządząca lokalnymi instytucjami prawa jak prywatnym klubem.

? Nie zajdziesz tam daleko, nawet jeśli skończyłeś prawo na Harvardzie ? mówi Buddy Dallas.

W takie grzęzawisko prawniczych rozgrywek, nepotyzmu i osobistych konfliktów wdepnął David Cannon. Był kiedyś przewodniczącym miejscowego komitetu republikańskiego, który gościł byłego prezydenta George?a W. Busha w czasie jego kampanii prezydenckiej, a przed laty jadł nawet lunch w domu w Edisto Beach z sędzią Doyetem Earlym, który pewnego dnia znalazł się wśród przedstawicieli tamtejszych elit, domagających się jego głowy. Jak twierdzi Cannon, problemy zaczęły się zaledwie kilka dni po śmierci Browna. Kilkoro dzieci muzyka z córkami Deanną i Yammą na czele złożyło pozew do sądu, twierdząc, że Cannon, Dallas i Bradley ?wywierali nadmierny wpływ? na ich ojca, czyli oszukiwali go w ostatnich latach jego życia. Tomi Rae Hynie, ?wdowa? po Brownie, którą od męża w chwili jego śmierci dzieliło ponoć trzy tysiące mil i której rachunek z kalifornijskiej kliniki odwykowej kosztował go w tamtym roku pięćdziesiąt tysięcy dolarów, też założyła sprawę. Wkrótce po śmierci artysty Tomi pojawiła się w programie Larry?ego Kinga, używając określenia ?mój mąż? tyle razy, że aż kręciło się w głowie.

Pozwy wpadały do sądów w Karolinie niczym granaty dymne i szybko się mnożyły. Zdominowane przez białych polityczne i prawnicze instytucje stanowe i bez tego nie miały powodów, by szczególnie lubić Jamesa Browna, który niedawno sprowokował gliniarzy do pościgu samochodowego przez dwa stany i przyniósł międzynarodowy rozgłos oraz wstyd dumnym obywatelom Karoliny Południowej ? bo kiedy muzyk dostał sześcioletni wyrok, zaczęły się odzywać głosy z zagranicy z żądaniem jego uwolnienia. Za tym naciskiem opinii publicznej stał wielebny Al Sharpton, który cieszy się taką popularnością wśród miejscowych bandytów prawniczych jak puszka sardynek w piątkowy wieczór w Rzymie.

Śmierć Browna spowodowała, że powstało dziwne, toksyczne trio, złożone ze starych kumpli z branży adwokackiej i sędziowskiej, dzieci muzyka i biednej białej wdowy po nim, walczących razem i wykorzystujących ?te ubogie dzieciaki?, którym Brown zapisał większość swoich pieniędzy, jako coś w rodzaju marchewki: wszyscy publicznie nią wymachiwali, by usprawiedliwić swoją pazerność. Tłuszcza domagała się kozła ofiarnego, a David Cannon był blisko. Żądali jego głowy. I dostali ją.

James McBride „Załatw publikę i spadaj. W poszukiwaniu Jamesa Browna, amerykańskiej duszy i muzyki soul”
Tłumaczenie: Maciej Świerkocki
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 272

Opis: „Najciężej pracujący facet w show-biznesie”, „soulowy brat numer jeden”, „największy demagog w dziejach czarnej rozrywki”. O Jamesie Brownie można powiedzieć wiele. Z jednej strony ? jeden z najbardziej charyzmatycznych i utalentowanych muzyków swojego pokolenia, który na zawsze odmienił bieg historii, muzyki i popkultury. Z drugiej ? kiepski biznesmen, furiat i twardy szef trzymający krótko swoich pracowników. By opisać jego życie, James McBride zabiera nas w podróż z opustoszałych miasteczek Karoliny Południowej i Georgii do Nowego Jorku. Z lat trzydziestych XX wieku do początków wieku XXI. Historia Browna jest dla McBride?a pretekstem do opowiedzenia losów niezwykłych osób, bez których gwiazda „ojca chrzestnego muzyki soul” nie miałaby szansy świecić tak silnym blaskiem i przez tyle dekad. To również pełna melancholii i nostalgii opowieść o pielęgnowaniu tożsamości i o sztuce pamiętania o swoim pochodzeniu. Książka znalazła się w finale Nagrody Literackiej „Los Angeles Times” oraz zdobyła tytuł jednej z najlepszych książek 2016 roku według National Public Radio.

fot. Mika-photography/Wikimedia Commons

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek