Biurka polskich pisarzy: Witold Jabłoński

23 stycznia 2017


Z natury ? poganin, z zawodu ? autor literatury fantastycznej, a także tłumacz z rosyjskiego m.in. powieści Kira Bułyczowa oraz Mariny i Siergieja Diaczenków.

Jak mówi o sobie, jest pisarzem z pogranicza ? w swych książkach miesza historię z fantastyką, a fikcję z rzeczywistością. Pierwsze kroki literackie stawiał pod okiem Jerzego Andrzejewskiego, którego był ostatnim sekretarzem. Zadebiutował w 1988 roku powieścią „Gorące uczynki” napisaną w stylu „realizmu magicznego” spod znaku Márqueza i Cortázara. Później odkrywał przed nami mroki średniowiecza, opisując losy XIII-wiecznego filozofa i alchemika Witelona w tetralogii fantastyczno-historycznej „Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer” czy zmagania Piastów z ludnością stawiającą opór przed nawróceniem na chrystianizm w cyklu „Słowiańska apokalipsa”. Zobaczcie, gdzie tworzy swoje wzbudzające kontrowersje powieści. (kliknij w zdjęcie powyżej, żeby powiększyć)

Miejsce pracy: Biurko jest stylowe, ale przystosowane do nowoczesnego sprzętu. Za młodu, oglądając brytyjskie seriale, marzyłem, by mieć gabinet/bibliotekę w stylu angielskiego lorda, i w tym duchu urządziłem swój pokój, przynajmniej w miniaturze, nie posiadam bowiem tak rozległych apartamentów. Zielone okna mają uspokajać umysł i oczy. Biurko nie było specjalnie przygotowywane do fotografii, zawsze panuje na nim idealny porządek i każda rzecz ma swoje miejsce, podobnie jak w całym pokoju. Ewentualnie ląduje na blacie słownik, gdy coś tłumaczę, albo książka, która jest mi w danej chwili potrzebna jako źródło inspiracji. Dawniej zapewne znajdowałyby się na nim rozliczne notatki, fiszki itp., obecnie jednak są zbędne, skoro mamy Google. Nie znoszę chaosu i bałaganu, a co za tym idzie, również bałaganiarzy. Chaos w miejscu pracy oznacza według mnie chaos w głowie. Pewien znajomy poeta powiedział mi kiedyś, że dbałość o porządek to cecha kobieca. Nigdy nie był w wojsku, jak widać. Mój dziadek służył w armii carskiej i podobno zamiłowanie do porządku mam po nim. Gdyby usłyszał wzmiankowaną uwagę, pewnie by się poeta zębów nie doliczył. Ja nie zwracam uwagi na tego rodzaju stwierdzenia, po prostu nie potrafię inaczej pracować. Mam też ciszę za oknem, bo mieszkam w spokojnej dzielnicy z laskiem w pobliżu, a po domu nie szwendają się żadne hałaśliwe dzieci ani zwierzęta. Czegóż chcieć więcej? Czasem może trochę więcej natchnienia i chęci do pracy.

Tryb pracy: Porządek na biurku mógłby sugerować codzienną, systematyczną pisaninę. Nic bardziej mylnego! Pracuję zrywami, gdy czuję poryw natchnienia, najlepiej pod jarzmem nadciągającego nieubłaganie umownego terminu, w ogóle pracuję szybko i intensywnie po to, by móc potem długo nie pracować. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz. W rzeczywistości jednak pracuję cały czas, zwłaszcza leżąc na (widocznej częściowo na zdjęciu) sofie i wpatrując się intensywnie w sufit. Musiałem wielekroć tłumaczyć bliskim, że tak właśnie wygląda najważniejsza część mojej pracy. Zdarzało mi się nawet wymyślić frazę czy sformułowanie podczas jazdy pociągiem, toteż zawsze mam przy sobie pisak i notatnik, by nic nie umknęło pamięci. Gdy siadam do komputera, jest to właśnie efekt owych wielotygodniowych, czasem wielomiesięcznych przemyśleń. Po prostu je zapisuję. Nigdy nie zabieram się do roboty, nie mając w głowie ułożonego (i napisanego w formie konspektu) z grubsza planu opowieści. Nie umiałbym zacząć pisania, nie wiedząc, do czego zmierzam i jak się to skończy. Naturalnie wiele szczegółów ulega zmianie po drodze, czasem okazuje się, że postacie lekko wymykają się spod kontroli i robią pewne rzeczy inaczej, niż sobie pierwotnie zamierzyłem, lecz są to zwykle nieistotne detale, gdyż ogólny projekt pozostaje niezmienny. Gdy już zdecyduję, że jestem gotów do pisania, piszę non stop (głównie późnymi popołudniami i wieczorami, rano poprawiam), nie zważając na święta, niedziele i długie weekendy. Nie istnieją w mym kalendarzu. Wiem, że gdy skończę i wyślę rzecz do wydawcy, będę miał przez jakiś czas same niedziele. Właściwie jednak nie do końca, bo gdy zjawia się w mej głowie nowy pomysł, znów zaczyna się błądzenie wzrokiem po suficie… Pisząc, słucham dużo muzyki, często z epoki, jaką opisuję, toteż zgromadziłem w swoim czasie spory zbiór płyt CD z różnymi gatunkami muzyki, od folkowej przeróżnych nacji po współczesny jazz i rock. Gdy pisałem cykl o Witelonie, była to więc muzyka średniowieczna, obecnie króluje w mych słuchawkach muza słowiańska w interpretacji polskich zespołów rockowych. Wspominam o słuchawkach, by dać do zrozumienia, że nie katuję tymi dźwiękami sąsiadów. Wszystko rozgrywa się w zewnętrznej ciszy między mną a tworzoną w danej chwili opowieścią. Wyciszenie wobec świata zewnętrznego jest dla mnie niezbędnym warunkiem dobrze wykonanej roboty.

Aktualny projekt: Obecnie zmagam się w mękach z ostatnimi rozdziałami drugiego tomu fantasy historycznej „Ślepy demon” pt. „Zbigniew”. Chyba żadna powieść nie przysporzyła mi takich twórczych problemów, jak ta właśnie, kolejna część cyklu „słowiańskiego”. Tworząc serię powieści z powtarzalnymi wątkami i postaciami, trzeba się bardzo pilnować, by nie powielać samego siebie i nie zamęczać czytelnika zbędnymi repetycjami. Trzeba nieustannie wysilać mózgownicę, by nie popaść w rutynę, zdobyć się w kolejnych częściach na pewną świeżość i oryginalność, a to niełatwe zadanie. Ze „Zbigniewem” borykam się już dwa lata, lecz dostrzegam powoli kres owej drogi na mglistym horyzoncie, który chciałbym osiągnąć pod koniec bieżącego miesiąca, tym bardziej że wszelkie umowne terminy dawno przekroczone, a wierni czytelnicy czekają i dopytują się niecierpliwie… Najwyższy czas tę pracę zakończyć i dać im na wiosnę nowy tom. W pewnym stopniu pociesza mnie świadomość, że Dymitr Głuchowski tworzył trzecią część swego „Metra” dziesięć lat, choć oczywiście w odróżnieniu od tegoż autora, nie stać mnie na aż taki twórczy i komercyjny luksus.

W kolejce czekają na tłumaczenie dwa opowiadania Iwana Jefremowa, które zrobię zapewne w chwilach wolnych od twórczego szału. Co dalej? Kolejna ciekawa praca: literackie opracowanie podstawowych mitów i baśni Słowian. Jeśli uda mi się je napisać w pierwszej połowie roku, jest szansa, że zostanie opublikowane u progu Zimowych Godów i trafi, mam nadzieję, pod niejedno świąteczne drzewko. Niech mnie nasi bogowie, zwłaszcza opiekun bajarzy Weles, mają w swojej opiece.

fot. Witold Jabłoński dla Booklips.pl

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: biurka polskich pisarzy