Biurka polskich pisarzy: Rafał Kosik

8 czerwca 2015

biurko-Rafal-Kosik
Podczas ostatnich Warszawskich Targów Książki kolejka czytelników oczekujących na autograf, jaka ustawiła się przed jego stolikiem, mogła przyprawić o zazdrość największe zagraniczne gwiazdy literatury, które gościły w tym roku na stadionie.

Zasłynął jako autor popularnych książek dla nastoletniego czytelnika z serii „Felix, Net i Nika”, które sprzedały się już w nakładzie przekraczającym 650 tysięcy egzemplarzy. W 2014 roku zainicjował nowy cykl „Amelia i Kuba. Kuba i Amelia”, który przedstawia perypetie bohaterów jednocześnie z punktu widzenia chłopca i dziewczynki, co pozwala najmłodszym uzmysłowić sobie, że ludzie mogą odmiennie myśleć i inaczej postrzegać te same wydarzenia. Od lat tworzy też prozę dla dorosłych, w której łączy fantastykę socjologiczną z elementami sensacji i horroru. Jego książki były wielokrotnie nagradzane, m.in. Nagrodą im. Janusza A. Zajdla, Literacką Nagrodą im. Jerzego Żuławskiego, Sfinksem, Nautilusem czy Książką Roku Polskiej Sekcji IBBY. Wspólnie z żoną prowadzi też cenione wydawnictwo Powergraph, w którym swoje książki wydają liczni polscy autorzy fantastyki.

Miejsce pracy: Nie da się ukryć, że moje biurko nie jest wzorem minimalizmu. Ono nawet wzorem racjonalizmu nie jest. Jeśli ktoś pomyśli, że mam na biurku chaos, spieszę z wyjaśnieniem, że zdjęcie skadrowałem tak, żeby nie było widać prawdziwej skali chaosu. Obrastam przedmiotami, co po trosze jest wynikiem nawyku zbieractwa z czasów dzieciństwa spędzonego w kraju równych żołądków, a po trosze tego, że zwyczajnie lubię przedmioty, szczególnie te przydatne. Tak, jestem gadżeciarzem, a gadżety paradoksalnie pomagają mi w skupieniu. Chaos na biurku jest chaosem pozornym. Mam w głowie jego mapę i tak naprawdę wiem, co gdzie leży. Zazwyczaj. Plusem tego stanu rzeczy jest to, że wszystko, czego potrzebuję, mam pod ręką. Dosłownie.

Tryb pracy: Moja metoda pracy wygląda tak, jak moje biurko, czyli określenie „metoda” wydaje się tu trochę nieodpowiednie. W wielkim skrócie mogę powiedzieć, że tłumaczę na język literatury film, który wyświetla się w mojej głowie. Gdy zaczynam, mogę się tylko domyślać, co się dalej wydarzy. Im bardziej mnie zaskoczy historia, tym ciekawsza będzie potem dla czytelnika.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że prawdziwy pisarz powinien zacząć pracę od konspektu. Trochę się zmartwiłem, powiem szczerze, bo zapaliła mi się kontrolka z napisem „niski poziom profesjonalizmu”. Kilka razy próbowałem się zmusić do tworzenia konspektów. Niestety, za każdym razem, gdy kończyłem konspekt, stwierdzałem, że historia przestała mnie interesować. Przecież znałem już punkty zwrotne i zakończenie, więc po co nad tym dłużej siedzieć?

Dla odmiany pisanie scenariuszy filmowych niestety wymaga już ścisłego reżimu pracy i powściągnięcia artyzmu na rzecz czytelności i przejrzystości opowiadanej historii. Tam ważne są kolejne etapy i zwykle przerabia się taki scenariusz wiele razy. Przypomina to trochę konstruowanie maszyny. Albo układanie puzzli (bez obrazka-podpowiedzi).

Wróćmy do literatury. Konspektów częściowych używam tylko w przypadku mojej serii dla najmłodszych – „Amelia i Kuba”. W pisaniu dla nastolatków, a już szczególnie dla dorosłych, stosuję co najwyżej mikrokonspekty. W uproszczeniu wygląda to tak, że siadam w kawiarni z notesem, piórem wiecznym i układam sobie w głowie, a potem notuję to, co napiszę tego dnia lub przez kilka najbliższych dni. Wieczorem zaczynam pisać i zdarza mi się siedzieć do świtu. To oczywiście wersja idealna, bo jak łatwo się domyślić, często zdarzają się wieczory intensywne zupełnie innymi intensywnościami.

Pisarze tworzący przed południem mają lepiej. Niestety, mi pisanie w ciągu dnia idzie znacznie oporniej. Wszystko mnie rozprasza. Co ciekawe, doskonale pracuje mi się w podróży: w samolocie, w pociągu, w kawiarni, w hotelu na drugim końcu świata podczas wakacji. Wystarczy godzina wolnego i już nie mogę wytrzymać bez stukania w klawisze. Bardzo z tego powodu współczuję mojej rodzinie.

Aktualny projekt: Jest ich kilka. Od paru lat nie mogę wrócić do pracy nad moją warszawską powieścią SF „Różaniec”. I co mam do niej usiąść, pojawia się nowy pilny projekt. Warto zaznaczyć, że do pisania obszernego, skomplikowanego fabularnie tekstu nie ma co się brać, jeśli nie możemy przeznaczyć na to co najmniej miesiąca bez większych przerw. Dużo czasu zajmuje mi pisanie „Felixa, Neta i Niki” – co roku jeden tom, a każdy pomiędzy pół miliona a milionem znaków. Do tego dołożyłem sobie „Amelię i Kubę” i jeszcze projekty filmowe. No i jestem grafikiem w naszym wydawnictwie Powergraph.

A, pytanie było o aktualny projekt? Teraz pracuję równolegle nad czternastym tomem „Felixa, Neta i Niki” oraz wspólnie z żoną, Kasią, nad scenariuszem filmu familijnego. To dwa zadania różne od siebie mniej więcej tak, jak projektowanie architektoniczne od komponowania muzyki. Ciekawe i trudne doświadczenie, ale przynajmniej nie jest nudno.

Wysłuchał: Artur Maszota
fot. Rafał Kosik dla Booklips.pl

Tematy: , , , , ,

Kategoria: biurka polskich pisarzy