Biurka polskich pisarzy: Bartosz Szczygielski

8 stycznia 2018


Reprezentant Pruszkowa we współczesnym polskim kryminale. Debiutował w 2016 roku powieścią „Aorta”. Rezultat? Komplementy od Katarzyny Bondy i licznych recenzentów, wyróżnienie specjalne kapituły Nagrody Wielkiego Kalibru i tysiące zadowolonych czytelników oczekujących na więcej. „Więcej” dostaliśmy pod koniec ubiegłego roku pod postacią „Krwi”, a główny bohater obu książek, komisarz Gabriel Byś, zaczyna już mościć sobie godne miejsce w panteonie śledczych rozwikłujących trudne sprawy na kartach literatury. Czas sprawdzić, gdzie spisywane są jego dochodzenia. Oto miejsce pracy Bartosza Szczygielskiego.

(kliknij w zdjęcia, żeby powiększyć)

Miejsce pracy: Moje miejsce do pracy wydaje się dość… dziwne. Piszę bowiem, siedząc w fotelu, a nie przy biurku. „Krew”, czyli moja ostatnia powieść, powstawała 29 062 minuty, a przynajmniej tyle mówią mi statystyki dokumentu. Oczywiście ten czas ogranicza się do stukania w klawisze, bo tego spędzonego na planowaniu i konstruowaniu fabuły nie liczę. To ponad 484 godziny, czyli prawie 3 tygodnie pracy non stop. Potrzebowałem czegoś wygodnego, a ten fotel to najwygodniejsze cholerstwo, na jakim miałem przyjemność siedzieć. Z początku trudno było mi się przyzwyczaić do tego, że laptopa mam na kolanach, ale kilka wieczorów wystarczyło, bym się dostosował. Potrzebne notatki mam pod ręką na komodzie, a tuż obok widok na resztki drzew, które porastają osiedle, gdzie mieszkam. Wniesienie fotela na trzecie piętro kosztowało mnie trochę wysiłku i zacieśnienie więzów z sąsiadem, który mi w tym wyczynie pomógł, ale było warto. Za to redakcję wykonuję już przy klasycznym biurku, gdzie stoi jeszcze stacjonarny sprzęt i mam znacznie większy ekran niż w laptopie. Od reszty salonu oddziela mnie regał z książkami, a do świętowania zakończonej pracy motywuje irlandzka whiskey czekająca na to, aż ją w końcu otworzę.

Tryb pracy: Pisanie łączę z tak zwaną day job, czyli innymi słowy, mam niewiele czasu w ciągu dnia. Pracuję więc wieczorami oraz w weekendy. I staram się to robić codziennie, a to oznacza, że gdy zaczynam, niewiele wychodzę z domu. Szczególnie wtedy, kiedy zbliżam się już do końca pisania. Nie mam też stosu notatek, które ciągle wertuję. Wszystko zapisuję już w plikach tekstowych, a jedyne odręczne zapiski mam w podręcznym notatniku.

Gdy kończyłem „Krew”, wyglądało to tak, że zaczynałem około 20, a odchodziłem od pracy, kiedy już opadałem z sił lub kończyłem scenę. W weekendy siadałem od samego rana i wstawałem wieczorem. Wprawdzie fotel jest wyjątkowo wygodny, to i tak w pewnym momencie miałem dość, więc przerwa na papierosa była czymś więcej niż tylko wymówką nałogowca.

Aktualny projekt: Właśnie pracuję nad ostatnią częścią mojego pierwszego cyklu. Założyłem, że będzie to trylogia i wypadałoby ją skończyć, zanim czytelnicy o mnie zupełnie zapomną. Czuję, że zaskoczę kilku z nich. Nie chciałem pisać klasycznej historii, jakich wiele teraz na rynku. Swoją trylogię traktuję bardziej jako serial, podzielony na trzy sezony. Niezależne od siebie, ale to długa i złożona opowieść o ludziach, a nie o zbrodniach, choć ich nie brakuje na kartach powieści. Miałem dość jednakowych kryminałów, gdzie obojętnie za który tom bym nie sięgnął, dostawałem to samo. Dochodzą do mnie głosy, że czytelnicy to wyłapali w moim pisaniu. Wyczuli, że „Krew” jest inna. I to mnie cieszy najbardziej, i daje nadzieję na to, iż jest miejsce na rynku na ambitniejsze, ale dalej popkulturowe pisanie.

fot. Katarzyna Moskal dla Booklips.pl

Tematy: , , , ,

Kategoria: biurka polskich pisarzy