Wywrotowcy i prześmiewcy. Legendarny amerykański magazyn satyryczny „Mad” dostępny w Polsce!

31 grudnia 2015

mad-polska-premiera
Wywrotowy i prześmiewczy, odsądzany od czci i zasypywany pozwami do sądów. Za sprawą wydawnictwa Egmont polscy czytelnicy mają okazję poznać legendarny amerykański magazyn satyryczny „Mad”. Przekonajcie się, jak Amerykanie kpią z własnej popkultury.

W używaniu wobec „Mad” określenia „legendarny” nie ma ani grama przesady. Magazyn uchodzi za jeden z dwóch największych fenomenów na rynku czasopism w powojennej Ameryce, zaraz obok „Playboya”. Niektórzy, jak Art Spiegelman, uważają, że w kształtowaniu się ruchów kontrkulturowych, które protestowały przeciwko wojnie w Wietnamie, „Mad” odegrał większą rolę niż LSD czy trawka. Potwierdzać to mogą chociażby wyniki badań czytelnictwa przeprowadzone w latach 60. Dowiadujemy się z nich, że aż 43 procent uczniów szkół średnich i 58 procent wszystkich studentów w Stanach Zjednoczonych przyznawało się do czytania kontrowersyjnego magazynu. I choć dziś, w dobie kryzysu na rynku prasy, ponad dwumilionowe nakłady, jakimi mogła poszczycić się redakcja w czasach dzieci kwiatów, są już jedynie odległym wspomnieniem, „Mad” nadal cieszy się należnym szacunkiem jako jeden z innowatorów w dziedzinie parodystycznego humoru i satyry społecznej.

Prapoczątki „Mad” sięgają lat 40. ubiegłego wieku, gdy pionier komiksu, Max C. Gaines, odsprzedał swoje udziały w wydawnictwie All-American Publications odpowiedzialnym za wypuszczanie m.in. takich komiksów, jak „Zielona Latarnia”, „Flash” czy „Wonder Woman” i powołał do życia E.C. (Educational Comics). Nowa oficyna miała skupić się na publikowaniu dla szkół i kościołów komiksowych adaptacji opowieści biblijnych i wydarzeń z historii Ameryki. Inicjatywa szybko zaczęła cieszyć się powodzeniem. Pasmo sukcesów przerwał jednak tragiczny wypadek: Max zginął w 1947 roku podczas przejażdżki łodzią motorową. Kontrolę nad spółką przejął jego 25-letni syn, William M. Gaines.

William Gaines.

William Gaines.

William nie przepadał za komiksami edukacyjnymi publikowanymi przez ojca. Zmienił więc znaczenie skrótu, który był wizytówką firmy, z Educational Comics na Entertaining Comics i wprowadził do obrotu nowe serie komiksowe dalekie od opowieści biblijnych. W odświeżonej linii programowej EC królowały science fiction, horror, kryminał i western, a wśród sztandarowych tytułów znalazły się m.in. „Weird Fantasy” czy uwielbiane przez młodziutkiego Stephena Kinga i jego rówieśników „Opowieści z Krypty”. Pełne przemocy, okrucieństwa i erotyzmu historie obrazkowe czytane przez młodych chłopców miały wkrótce stać się przedmiotem ogólnonarodowej debaty, zanim jednak do tego doszło Gaines znalazł furtkę, która pozwoliła mu niejako umknąć przed nieubłaganą cenzurą.

Od 1949 roku z EC współpracował bardzo utalentowany twórca Harvey Kurtzman, obecnie uznawany za ojca komiksu undergroundowego. Podobnie jak pozostali rysownicy wydawnictwa rozliczany był w oparciu o wyniki pracy. Kłopot w tym, że Kurtzman poświęcał na stworzenie swoich komiksów nieporównanie więcej czasu niż mniej staranni koledzy. Mimo więc, że jego dzieła były lepsze, zarabiał mniej. Aby podreperować budżet Kurtzmana, który musiał spłacać kredyt hipoteczny i utrzymać rodzinę, Gaines zaproponował mu udział w nowym przedsięwzięciu, które od jakiegoś czasu chodziło mu po głowie. Myślał o utworzeniu serii komiksowych zeszytów satyrycznych. Praca nad nimi miała wymagać od Kurtzmana mniej wysiłku. Do dziś krążą sprzeczne teorie na temat tego, kto wpadł na nazwę „Mad”. Pewnym natomiast jest, że za treść pierwszego numeru w przeważającej części odpowiadał Kurtzman, który miał już doświadczenie w pisaniu i rysowaniu satyrycznych historyjek dla „New York Herald Tribune Syndicate”.

Harvey Kurtzman.

Harvey Kurtzman.

Pierwszy numer „Mad” ukazał się w październiku 1952 roku i kosztował 10 centów. Jego zawartość różniła się od tego, do czego magazyn miał przyzwyczaić czytelników w późniejszych latach. Kurtzman wraz ze współpracownikami skupił się na wyśmianiu popularnych gatunków komiksowych. Pomysł, aby ostrze satyry skierować również poza medium komiksowe, a co ważniejsze – skupić się na poszczególnych tytułach, przyszedł wraz z drugim numerem, w którym zagościła parodia „Tarzana”. Pewność, że należy podążać tą drogą, dał czwarty numer. Kurtzman umieścił w nim ośmiostronicową historię o „Superdupermanie”, który w oczywisty sposób drwił z Supermana. Komiks podważał wizerunek nieskazitelnego superbohatera jako postaci godnej podziwu i naśladowania. Clark Bent (tak nazywał się Clark Kent w wersji „Mad”) wykorzystuje umiejętność widzenia przez ściany, aby zajrzeć do damskiej łazienki. Nowatorska jak na owe czasy formuła znacząco podniosła popularność magazynu, ale też zrewolucjonizowała jego format. Od tej pory z równą bezczelnością i chuligańską brawurą podchodzono do wszystkich świętych krów popkultury.

Jak można było oczekiwać, sukces zwiastował kłopoty. Wpierw właściciele praw autorskich do Supermana zagrozili, że złożą pozew, jeśli „Mad” nie zaprzestanie publikowania swoich parodii. Jeśli liczyli, że szef EC się przestraszy, to mało o nim wiedzieli. Znalazłszy precedens prawny, który bronił prawa do satyry, Gaines uznał, że najlepiej zignorować groźby. Czas miał pokazać, że z równą obojętnością traktował o wiele bardziej niebezpieczne szychy.

Okładka pierwszego numeru "Mad" i kadr przedstawiający "Superdupermana" (z "Mad #4").

Okładka pierwszego numeru „Mad” i kadr przedstawiający „Superdupermana” (z „Mad #4”).

W latach czterdziestych komiksami dostępnymi na stoiskach z prasą zainteresował się doktor psychiatrii Fredrick Wertham. Z uwagi na tematykę tytułów publikowanych przez EC Comics to właśnie publikacje Gainesa były solą w jego oku. Podsumowaniem prowadzonej przez niego krucjaty antykomiksowej była książka „Seduction of The Innocenty” (z ang. „Uwiedzenie niewinnych”), w której na podstawie przeprowadzonych badań wysnuwał absurdalne tezy, jakoby komiksy były odpowiedzialne m.in. za przestępczość wśród młodzieży. Fakt, że manipulował danymi i fabrykował dowody, wyszedł na światło dzienne dopiero w 2010 roku, kiedy to materiały badawcze Werthama udostępniono współczesnym naukowcom. Tymczasem w latach 50. rewelacje szanowanego psychiatry okazały się na tyle intrygujące, że wezwano go przed komisję mającą zbadać wpływ opowieści obrazkowych na młodych ludzi. Zeznania, jakie tam złożył, przyczyniły się do powstania Kodeksu Komiksowego, który zabraniał prezentowania zbrodniarzy w dobrym świetle, podważania autorytetu policji, sędziów i innych przedstawicieli władzy, używania wulgarnych i obraźliwych słów oraz pokazywania brutalnych scen i nagości. Jeśli wydawnictwa chciały, aby ich komiksy trafiły do szerokiej dystrybucji, musiały bezwzględnie podporządkować się wymogom kodeksu. Dla EC Comics był to cios, który godził w sens publikowania komiksów. Gainesowi udało się jednak, przynajmniej po części, wyprowadzić w pole strażników moralności.

Szef EC Comics przeanalizował przepisy kodeksu i dostrzegł w nich pewną lukę. Zauważył, że tyczą się one komiksów, a nie tytułów stricte prasowych, z pewnymi oporami i pod naciskiem Kurtzmana przekształcił więc „Mad” w pełnowartościowy magazyn, aby dalej prowadzić swą prześmiewczą walkę ze wszystkim, co znane i amerykańskie. Krok ten okazał się kolejnym strzałem w dziesiątkę. Czasopisma miały bowiem szerszą dystrybucję niż komiksy i trafiały do większej grupy dorosłych czytelników. Z uwagi na problemy, jakie pozostałe tytuły EC miały z Kodeksem Komiksowym, stabilność finansowa całego wydawnictwa spoczęła na „Mad”.

Fredrick Wertham.

Fredrick Wertham.

Twórcy magazynu wypracowali charakterystyczny typ komiksu satyrycznego, który korzysta z możliwości, jakie daje ekspresja wizualna i werbalna. Typowy komiks „Mad” jest paszkwilem jakiegoś wytworu cieszącego się popularnością w mediach – np. książki, filmu, serialu, programu telewizyjnego bądź wydarzenia artystycznego lub politycznego. Zazwyczaj po zarysowaniu na wstępie fabuły twórcy magazynu przy wykorzystaniu wszystkich dostępnych satyrycznych środków wyrazu – karykatury, parodii, standardowych gagów czy gier słownych – starają się obśmiać przedmiot swych zainteresowań. A przy okazji nie szczędzą komentarzy odnośnie ważnych tematów społecznych, gwiazd popkultury, polityków czy – jak w przypadku wydanego właśnie w Polsce numeru „Mad kręci SF” – hollywoodzkich twórców i producentów, którzy grzeszą zachłannością czy tanimi chwytami i rozwiązaniami fabularnymi stosowanymi w swoich „wiekopomnych dziełach”. Wszystko to na raptem sześciu, maksymalnie ośmiu stronach komiksu!

Pisarze i rysownicy „Mad” nie litują się nad nikim, przez co trafiają przed oblicze sądu z regularnością godną notorycznych kryminalistów. Procesy wytaczali im artyści, ale też zwykli czytelnicy, których uczucia zostały w ten czy inny sposób zranione. Pozwów było tak dużo, że czasopismo, prawdopodobnie jako jedyne na rynku, zamieszczało w górnej winiecie namiary na swojego adwokata, aby ułatwić urażonym czytelnikom kontakt, jeśli chcieli złożyć pozew. Gaines nie godził się na żadne pozasądowe, „polubowne” załatwianie spraw. Wiedział, że przytłaczająca większość procesów zakończy się wygraną „Mad”, gdyż satyrycy mają prawo do parodii bez pytania twórcy oryginału o zgodę.

List Williama Gainesa do J. Edgara Hoovera z FBI.

List Williama Gainesa do J. Edgara Hoovera z FBI.

W 1957 roku „Mad” na własne życzenie zwrócił na siebie uwagę J. Edgara Hoovera. W jednym z numerów zamieszczono żartobliwą grę na temat uchylania się od poboru do wojska. Tym, którzy uzyskali dobry wynik, redaktorzy gazety zalecali skontaktowanie się z siejącym postrach dyrektorem FBI (dla ułatwienia podano jego adres) z prośbą o wyrobienie karty zawodowego dekownika. Zwariowany pomysł przeszedłby zapewne bez echa, gdyby trzech czytelników nie skorzystało z porady „Mad” i nie wysłało próśb o karty na adres agencji. FBI nakazało przedstawicielom nowojorskiego oddziału biura wybrać się do redakcji, aby wyrazić swe niezadowolenie i upewnić się, że podobne nadużywanie imienia dyrektora więcej nie będzie miało miejsca. Agenci donieśli potem Hooverowi, że zjawili się w redakcji i spotkali z Johnem Putnamem, dyrektorem artystycznym magazynu (niby przypadkiem Gainesa akurat nie było w tym dniu w pracy). Putnam wyraził żal z powodu zaistniałej sytuacji i obiecał, że to się już nigdy nie powtórzy. Dowodem skuteczności poczynionych kroków miał być list z przeprosinami, jaki dyrektor FBI otrzymał od Gainesa. Na ile szczere były intencje szefa „Mad”, biuro przekonało się niecałe trzy lata później, w 1960 roku, gdy w jednym z numerów Hoovera przedstawiono w uwłaczającym świetle aż dwukrotnie, w tym raz nabijając się z jego nazwiska (hoover to z ang. odkurzacz) i określając go jako „Czcigodnego J. Edgara Electroluxa”.

Dzięki wydawnictwu Egmont mamy wreszcie okazję po raz pierwszy zapoznać się dokonaniami szaleńców z „Mad” w formie zbiorczych albumów. Premierowy tom zawiera ponad dwadzieścia historii wyśmiewających filmy science fiction. Twórcy magazynu biorą na tapetę najsłynniejszych przedstawicieli gatunku – „2001: Odyseja komiczna”, „Gwiezdne wojny”, „Powrót do przeszłości”, „E.T.”, cykl „Planeta małp”, „Matrix” i wiele innych – i nie pozostawiają na nich suchej nitki. Sam Roger Ebert powiedział kiedyś, że nauczył się krytykować filmy, podpatrując, jak analizują je pisarze „Mad”. Co ważne, drwiny z jakiegoś filmu nie były jednoznaczne z tym, że satyrycy go nie lubili. „Fakt, że 'Mad’ o czymś napisał, oznacza, że stało się to wielkim hitem, ponieważ satyra jest tylko wtedy zabawna, gdy ludzie wiedzą, czym jest oryginał. W tym nie ma nic personalnego. Jeśli w czymś nie możemy znaleźć wad, to musimy je wymyślić” – mówił Dick DeBartolo, jeden z najznamienitszych scenarzystów „Mad”, przyznając jednak, że kpienie z dzieła, które jest poważne i patetyczne, przychodzi znacznie łatwiej.

kadr-z-mad-kreci-sf

Przykładowe plansze z parodii „Gwiezdnych Wojen”, którą znajdziecie w „Mad kręci SF” (kliknij w obrazek, żeby powiększyć).

Pierwszy polski numer „Mad” daje nam możliwość poznać jego twórczość, podobnie jak kilku innych sztandarowych autorów, w tym Morta Druckera, Sergio Aragonesa czy Ala Jaffe. To jednak na Dicka DeBartolo warto zwrócić szczególną uwagę. Przez czterdzieści lat ten jegomość z wąsami harleyowca tydzień w tydzień tworzył nowe scenariusze, wykpiwając głównie filmy i seriale, które wszyscy oglądali. Tempo jego pracy było imponujące. Każdą z pełnometrażowych produkcji oglądał tylko raz, czasem wspomagał się magnetofonem z opcją nagrywania. Te pojedyncze sesje wystarczały mu, żeby wychwycić esencję dzieła i uderzyć bezlitośnie w filary fabuły, często zawstydzając twórców oryginału. W przypadku seriali zadowalał się pięcioma lub sześcioma odcinkami, aby dobrze rozpracować relacje między bohaterami. Czasem nawet, jak w przypadku „Zagubionych w kosmosie”, zdarzało mu się przewidywać tanie rozwiązania fabularne, jakie scenarzyści przygotowali z myślą o kolejnych odcinkach.

Dick DeBartolo.

Dick DeBartolo.

Dick DeBartolo był zwolennikiem tzw. „trzech reguł” w satyrze. Sprowadzała się ona do tego, że pierwsze dwie kwestie w dialogach odnosiły się do czegoś normalnego, co pozwalało ustalić pewien wzór i wprowadzało abstrakcyjną puentę. Oto przykład z parodii „Gwiezdnych wojen: Nowej nadziei”: gdy Gwiazda Śmierci zniszczyła rodzimą planetę Lei, Aldeeran, Obi Wan Kenobi mówi: „Nagle zrobiło mi się niedobrze… jakby milion dusz krzyknęło ze strachu! Czuję… niewiarygodne zaburzenie…”. „Może Okręt Śmierci wysadził całą planetę?” – podpowiada Luke. „Może…” – odpowiada Kenobi – „A może to te rzodkiewki na obiad”. Z kolei w parodii „Predatora” niezbyt lotni żołnierze znajdują obdarte ze skóry zwłoki wiszące w dżungli: „Patrzcie, kolejne obdarte ciała! Kto by pomyślał, że można rozebrać się na śmierć?” – pyta jeden z nich. „Mamy dowody, że była tu CIA, byli tu Ruscy i byli tu partyzanci! Jak to możliwe?” – zastanawia się drugi. Trzeci puentuje: „To te punkty lojalnościowe dla stałych klientów! Ludzie polecą wszędzie, byle zbierać dodatkowe mile w liniach lotniczych!”.

„Mad” to nie tylko szkoła satyry dla aspirujących pisarzy, ale co najważniejsze – to solidna porcja rozrywki dla miłośników popkultury, a także zwierciadło, w którym odbijają się wszystkie przywary współczesnego człowieka. Szalonym magazynem zaczytywali się najwięksi, od Jimiego Hendrixa, poprzez Roberta De Niro, Johna Voigtha, aż po Roberta Crumba, Alana Moore’a i George’a R.R. Martina. Wreszcie macie okazję przeczytać go również wy.

Poniżej możecie zobaczyć niektórych sławnych wielbicieli „Mad”:

Mick Jagger i George Lucas.

Mick Jagger i George Lucas.

Stan Lee i George R.R. Martin.

Stan Lee i George R.R. Martin.

Artur Maszota

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: artykuły