Stephen King przeciwko systemowi

20 listopada 2013

Stephen King kontra system
Zawodowo zajmuje się sprzedażą koszmarów i z tego przede wszystkim jest znany. Ale Stephen King to także przytomny obywatel, wytrwały społecznik, czasem nawet rebeliant, który ma całkiem sporo do powiedzenia w tzw. sprawach zasadniczych.

Stephen King tchnął nowe życie w horror, pomagając kostniejącemu gatunkowi otrzepać się z kurzu gotycyzmu. Akcji swoich książek nie lokował nigdy w zmurszałych zamczyskach ani na zamglonych bagnach, lecz konsekwentnie we współczesnej Ameryce. Niczym w prozie surrealistów w powieściach Kinga banalna realność zaczęła ujawniać przerażające oblicze, a znajoma okolica przeobrażała się w arenę fantastycznych wydarzeń. Groza – namacalna jak nigdy – przenikała powietrze i dostawała się pod paznokcie.

Oczywiście król horroru nie stroni od typowo horrorystycznej nadprzyrodzonej menażerii – wampirów, wikołaków, duchów i demonów. Kiedy jednak przeprowadzają się one z lochów transylwańskich kaszteli do piwnic i stryszków swojskich domostw, ich oswojone w popkulturze figury nabierają zupełnie nowego wymiaru. Nadprzyrodzone zło jest u Kinga często jedynie swoistym przedłużeniem rzeczywistości. Ta bowiem sama w sobie napawa lękiem aż w nadmiarze.

IDŹ PRECZ, POTWORZE Z SZAFY

Najpoczytniejszy autor horroru trafił ze swoją twórczością we właściwy czas i miejsce. Pochodzący z licznego miotu generacji baby boomers, wychowany na makabrycznych komiksach, filmach wyświetlanych w kinach dla zmotoryzowanych i rock’n’rollu, trafił w gusta czytelników, którzy tak jak on nawdychali się zawczasu atmosfery barwnej, popkulturowej Ameryki.

Jako pisarz King może się pochwalić bezdyskusyjnym talentem i świetnym zmysłem obserwatorskim. W swoich książkach zawsze odnosi się do aktualnych problemów społecznych, trendów medialnych czy wydarzeń politycznych, co czyni go niezrównanym dokumentalistą ostatnich dziesięcioleci. Ze szczególnym wyczuciem pisze o rzeczywistości małych miasteczek, która znana jest mu z autopsji, gdyż wychował się w niewielkim Durham w stanie Maine. Ilekroć jednak bierze pod lupę wszystkie te mikroskopijne reduty amerykańskości, daleki jest od ich apologizowania. King przedstawia zaściankową mentalność bardzo krytycznie, bezlitośnie rachując wszystkie jej przywary. Z wielkimi aglomeracjami wcale zresztą nie obchodzi się łagodniej. Amerykę – tak tę w skali mikro, jak i makro dręczą widma, które przerażają i samego sprzedawcę koszmarów, zupełnie niczym potwór z szafy nękający po zmroku małe dzieci. Tyle że King śmiało otwiera szafę na oścież, by ujawnić, że potworem nawiedzającym USA jest rasizm, nierówności społeczne, przemoc domowa i nietolerancja.

Stephen King "Carrie"

KOGO NIE LUBIMY, Z KIM TRZYMAMY

Nawet pobieżna lektura bogatej bibliografii Kinga pozwala łatwo zidentyfikować społeczne zjawiska, jakie nie podobają się pisarzowi. Przykład pierwszy z brzegu: fanatyzm religijny. To on przecież nakazuje zaborczej matce znęcać się psychicznie nad swoją córką (debiut literacki Kinga – „Carrie”), a niezrównoważonemu szaleńcowi knuć samobójczy zamach na klinikę aborcyjną („Bezsenność”). Pisarz nienawidzi bigoterii i protestanckiego fundamentalizmu, których w kraju dziwnych sekt i telewizyjnych ewangelistów jest pod dostatkiem.

Ta sama wrażliwość, która uczula Kinga na zaborczość religijnych freaków nakazuje mu stawać w obronie mniejszości, wszystkich prześladowanych i bezbronnych. Często więc pojawiają się w jego tekstach wykorzystywane seksualnie dzieci („To”), maltretowane kobiety („Dolores Claiborne”, „Rose Madder”), ludzie napiętnowani innością. Głośna powieść „To” jest niemal katalogiem wstydliwych problemów USA, takich jak dyskryminacja rasowa czy homofobia.

Typowa dla Kinga jest także jego głęboka niechęć do drobnomieszczaństwa, którego egoizmowi, wygodnictwu i zachłanności przeciwstawia czasem szlachetną prostolinijność niebieskich kołnierzyków. Mistrz horroru z lubością pastwi się nad tą imitacją życia, jaką wiodą biali anglosasi z klasy średniej, wraz ze swoją dwójką dzieci, jednorodzinnym domkiem, samochodem i abonamentem na kablówkę. Kiedy odmalowuje mdłe obrazy rodzinnego szczęścia rodem z telewizyjnych reklam, można być pewnym, że prędzej czy później bezwzględnie przekłuje kolorową bańkę American Dream. Tak dzieje się chociażby w „Cmętarzu zwieżąt”, gdzie rozpad rodziny głównego bohatera jest konsekwencją pogwałcenia praw pochodzących jeszcze z prekolumbijskich czasów, sacrum niepojętego dla miejskich sybarytów.

Stephen King "To"

OSTATNIA BROŃ NADMIERNIE PRZECIĄŻONEGO UMYSŁU

Wspomniany „Cmętarz zwieżąt” jest prastarą indiańską nekropolią, która przywraca zmarłych do życia, by posłużyć się nimi jak bezwolnymi instrumentami. Równie złowieszcze fantastyczne siły dochodzą do głosu w „To”, gdzie rolę głównego wichrzyciela odgrywa personifikacja czystego zła, starszego nawet niż znany nam wszechświat.

Te dwie powieści to jedynie wybrane przykłady swoistej mitologizacji Ameryki, której dopuszcza się Stephen King. Nawiązując nieco do lovecraftowskiej tradycji, młodszy adept horroru ewokuje moce zbyt stare i tajemnicze, by mogły być znane obywatelom kraju o dwustuletniej tradycji, a którzy zdążyli już nadmiernie zawierzyć w historio-odporną chwałę gwiaździsto-pasiastego sztandaru.

Starożytne, nieokreślone zło nie wkracza jednak do akcji samo – jego katalizatorem są ludzkie występki. Coś z zaświatów czeka na sygnał do zebrania plonów podłości, wyrządzanej przez ludzi zepchniętych na krawędź szaleństwa. Weźmy takie „Miasteczko Salem”, w którym przebiegłe wampiry lęgną się w sennej pipidówce. To, że pojawiły się właśnie w tym miejscu nie było dziełem przypadkowego wybrania miejscowości w atlasie samochodowym. Mieszkańcy miasteczka, z pozoru niegroźni prowincjusze, w domowych zaciszach powiększają jedynie prywatne kolekcje złych uczynków. To właśnie woń ich szubrawstwa zwabiła ponurych krwiopijców w sąsiedztwo.

Wspomnianą prawidłowość u Kinga dostrzega także Andrzej Sapkowski: „Akcja większości jego powieści rozgrywa się w podobnej scenerii – małe amerykańskie miasteczko, McDonalds, grocery store, supermarket, kino, parking. I oto do tej Ameryki w pigułeczce wkrada się nagle potwór, demon, diabeł, ucieleśnione zło, zaczyna się koszmar i makabra. Zło jest u Kinga i owszem, fantastyczne, często wręcz przybywające z zaświatów. Ale, o dziwo, najstraszniejsze, podnoszące włosy na głowie czyny popełnia nie demon, ale przysłowiowy chłopak z sąsiedztwa, powtarzający po raz nie wiadomo który trzecią klasę, miejscowy przygłup, osiłek z paczką kolegów, takich samych jak on łobuzów, wykolejeńców i zwyrodnialców. King, fantasta i mistrz horroru, jest w tej kwestii realistą: wie, kto faktycznie czyni zło”. Sapkowski oczywiście ma rację, ale w roli paczki osiłków może u Amerykanina wystąpić często cała społeczność, cicha mniejszość, zły tłum, gotowy dla ratowania swojego cielęcego samozadowolenia rozdeptać jednostkę na miazgę.

Sam King konstatuje, iż absolutna paranoja, jakiej tak często ulegają jego bohaterowie jest „ostatnią bronią nadmiernie przeciążonego umysłu”. Zdaniem pisarza znaczna część współczesnej literatury wieku „sugeruje nam, że żyjemy w świecie egzystencjalizmu, czyli w chaotycznym domu wariatów, w którym rzeczy dzieją się bez przyczyny”. Pisarstwo Kinga dalekie jest od tej reguły – u niego pensjonariusze wielkiego wariatkowa nie zostali pojmani w kaftany bez powodu. On sam jest jednak tym, który z chęcią rozdzieli między nimi oprzytomniające elektrowstrząsy.

Stephen King "Martwa strefa"

THIS SYSTEM DOES NOT WORK

Wspomniałem już o społecznym superego, które King identyfikuje jako ciemiężyciela bogu ducha winnej jednostki. Nie należy zapomnieć o jeszcze jednej machinie nacisku, którymi są instytucje władzy.

Nieufność, a wręcz wrogość wobec polityków, mundurowych i ludzi wielkiego biznesu to znak rozpoznawczy króla horroru. W takim „Łowcy snów” daje przecież upust swej niechęci do militaryzmu, uosabianego przez bezwzględnego pułkownika Kurtza (nawiązanie do „Jądra ciemności” Conrada raczej oczywiste), gotowego poświęcić słuszną liczbę obywateli na ołtarzu obronności kraju. Wiele lat wcześniej w powieści „Bastion” King snuł historię zagłady ludzkości spowodowanej przez zmodyfikowany wirus grypy wydostający się z wojskowego laboratorium. O jeszcze innym eksperymencie opowiada fabuła „Podpalaczki”, w której to rządowa agencja poddaje nieświadomych niczego obywateli testom działania prototypowego specyfiku.

King nie darzy zaufaniem także świata polityki. W „Martwej strefie” czołowym schwarz-charakterem uczynił populistycznego kandydata na prezydenta USA, podnoszącego słupki poparcia ekscentryczną kampanią. Ta książka daje też pewne sygnały na temat politycznych preferencji Kinga – w pozytywnym świetle przedstawił on w niej bowiem Jimmy’ego Cartera.

Mamy więc eksperymenty na ludziach, broń biologiczną, spiski. Pisarz wyraźnie mówi, niczym przez megafon: Władza nie mówi nam o wszystkim, nie powinniśmy jej zaufać! Opowiadanie Kinga „Ludzie godziny dziesiątej” sugerowało nawet, że wiele wpływowych postaci z pierwszych stron gazet może być niebezpiecznymi monstrami w człekopodobnym kamuflażu. Z kolei „Komórka” jawiła się jako odpowiedź na zaostrzenie inwigilacji obywateli w USA w ramach Patriot Act. King powrócił w niej bowiem do motywu epidemii, tym razem roznoszonej przez telefony komórkowe, zdolne przemienić użytkowników w bezwolne zombies.

Kryjąc się przed zinstytucjonalizowaną represją, nie możemy schronić się ani w świątyni (tam jakiś religijny oszołom gotów nas zabić strzałem z dwururki), ani pod skrzydłami policji (mundurowi to ludzie systemu i chętnie policzą nam gnaty za zbyt głośne sapnięcie). Co zatem dzieje się z człowiekiem zaszczutym i zapędzonym w kozi róg? Ulega paranoi. Wracamy więc do punktu wyjścia.

King bierze udział w protecię przeciwko wojnie w Wietnamie

CZARNE PANTERY NA UNIWERKU

Kilka lat temu, przemawiając na Uniwersytecie w Maine do świeżo upieczonych absolwentów, King wyraził życzenie, by pieniądze przeznaczane obecnie na zbrojenie przekazać farmerom, samotnym matkom i biednym robotnikom. „Jeden z dziesięciu zarobionych dolarów starajcie się przeznaczać na jakiś cel” – namawiał przy okazji młodych magistrów do dobroczynności. Nie jest zresztą tajemnicą, że pisarz hojnie obdarowuje różnego rodzaju fundacje charytatywne, tworzy stypendia, a i wpiera finansowo Partię Demokratyczną.

Krytycy zarzucają mu nadmierną polit-poprawność, w której nie bez kozery dopatrują się słabostki kingowej twórczości. Czytając jego kolejną książkę, można z dużym prawdopodobieństwem obstawiać, że pojawiająca się w niej nieszczęśliwa gospodyni będzie musiała zmagać się z szowinistycznym mężem-moczymordą, a prostolinijny Afroamerykanin przekona się na własnej skórze jak żywotny w USA jest rasizm.

Są tacy, którzy twierdzą, że to żona, Tabitha King, również pisarka, zaraziła małżonka „wirusem” political corectness. Faktem jest, że King przeszedł w swoim czasie dość radykalne volte-face i z orędownika konserwatyzmu przeszedł na pozycje bliższe amerykańskim liberałom, ale stało się to jeszcze na uniwersytecie. Żakowskie lata autora przypadły na gorący czas – końcówkę lat 60. W krytycznym roku 1969 King był już zagorzałym aktywistą, przemawiającym z mównic studenckich wieców, opowiadającym się za wycofaniem amerykańskich wojsk z Wietnamu. Znalazłszy się w samym epicentrum generacyjnego trzęsienia ziemi, przeszedł szybki kurs radykalizmu, a punktem zwrotnym była wizyta trzech aktywistów Czarnych Panter na uniwersyteckiej pogadance. Od nich właśnie King usłyszał, że „amerykański świat biznesu, kierowany przez Rockefellerów i AT&T, odpowiada za powstanie neofaszystowskiego policyjnego państwa 'Amerika’, zachęcając do kontynuowania wojny w Wietnamie, ponieważ wpływa to korzystnie na interesy, oraz wspomagając separatyzm, seksizm i centralizm państwowy”. Swój wywód, Pantery zakończyły maoistowskim sloganem „Cała władza opiera się na lufach karabinów”.

King nie był może tak zapalczywy (tudzież naiwny), by kierować swoje pięści przeciw policyjnym pałom, ale piewcom radykalnej „polityki w działaniu” udało się zasiać w nim ziarno nieufności wobec państwa, wielkich korporacji i zorganizowanej religii. W kontakcie zaś z gazem łzawiącym policji tłumiącej studenckie wiece wyrosło ono obfitym plonem, owocującym po dziś dzień.

Coś z hipisowskiego idealizmu jest wciąż obecne w jego książkach – czy to w formie subtelnego lewicowania, wtrętów ekologicznych czy nawet prymitywistycznego sentymentu głoszącego, że duch prawdziwej Ameryki został stłamszony pod garniturem fałszywie rozumianej cywilizacji. Stephen King dziarsko staje przeciw systemowi i będzie tak pewnie trwał nadal. Tak mu dopomóż horror.

Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , , , , , ,

Kategoria: artykuły